Wprowadzenie

Z wykształcenia jestem psychologiem – psychoterapeutą, w swojej pracy zajmuję się psychoterapią młodzieży i dorosłych. Mimo, iż ukończyłam szkolenie z zakresu  psychoterapii psychodynamicznej bliższy jest mi nurt psychologii integralnej i to ten model terapeutyczny stanowi podstawę mojej pracy.

    Psychoterapia, którą stosuję oparta jest na komunikacji werbalnej, słowo jest narzędziem wprowadzania zmiany, regulowania emocji i rozwiązywania problemów w sferze funkcjonowania poznawczego i behawioralnego. Niemniej, dostrzegam istotne ograniczenia tej formy pomocy u pacjentów w stanach dysocjacji, którzy z powodu doświadczanego cierpienia mają bardzo ograniczone możliwości wejścia w relację terapeutyczną opartą na zaufaniu i werbalizacji swoich wewnętrznych przeżyć i potrzeb. W tych przypadkach praca terapeutyczna staje się mozolna i frustrująca dla obu stron. To skłoniło mnie do poszukiwania efektywniejszych metod wykorzystujących pozawerbalne środki do rozwiązywania problemów psychicznych. I tak trafiłam na biodynamiczną terapię czaszkowo-krzyżową, w której odnajduję to brakujące w mojej praktyce ogniwo.

    W niniejszej pracy chcę przedstawić przykład tego, jak praca z ciałem w ramach biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowej może wspierać proce psychoterapeutyczny.

Metoda

    Przedstawiony opis przypadku dotyczy trzynastoletniej dziewczynki, która trafiła do mnie

po półrocznej, nieefektywnej terapii, z której prowadzenia zrezygnowała poprzednia psychoterapeutka, nie uzyskawszy oczekiwanej poprawy. Dziewczynka znajdowała się w stanie dysocjacji, odcięta od swojego ciała, uczuć i od świata. Prawdopodobnie po przeżyciu traumy, ale naprawdę przyczyny jej stanu nie były znane. W terapii uczestniczyła również mama, ze względu na większe poczucie bezpieczeństwa u dziewczynki.

    Trzy pierwsze spotkania odbyły się w ramach konwencjonalnej psychoterapii, jednak ich przebieg nie rokował dobrze. Praca na poziomie werbalnym okazała się całkowicie bezskuteczna. W tej sytuacji zaproponowałam biodynamiczną terapię czaszkowo-krzyżową.

   Poniżej opisuję przebieg i efekty pierwszych ośmiu spotkań. Każde spotkanie trwało 60 min, w tym 45 min terapii czaszkowo-krzyżowej. Spotkania odbywały się raz w tygodniu z wyjątkiem okresu ferii świątecznych i ferii zimowych, kiedy to następowały dwu- trzy- tygodniowe przerwy. Całość trwała od 6 grudnia 2022r. do  2 marca 2023r.

    Otrzymałam zgodę od klientek na ich udział w badaniu (załącznik na końcu). Imiona osób zostały zmienione.

Istota biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowej

    Esencją biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowej jest ”niezależny od woli system „oddychania” tkankowego, ważny dla utrzymania zdrowia”  ₁  stanowiący wewnętrzną siłę życiową organizmu, nazwaną przez doktora Williama G. Sutherlanda, odkrywcę tej metody pracy – Oddechem Życia.

    Oddech Życia, przez niektórych badaczy nazywany „oddechem duszy w ciele” ₂ , jest pierwotną energią życiową, której głównym nośnikiem jest płyn mózgowo-rdzeniowy. Za jego pośrednictwem Oddech Życia przenika i napełnia wszystkie struktury żywego organizmu subtelną i jednocześnie potężną mocą, wprawiając je w ruchy falowe, wyrażające się w zróżnicowanych rytmach. Ruchy te są mimowolne, niezależne od pracy mięśni, serca czy oddechu płucnego i stanowią mechanizm pierwotnego oddychania, będący źródłem wszystkich pozostałych ruchów tkanek i płynów w ciele.

    Mimowolne ruchy wyrażone mechanizmem pierwotnego oddychania mogą być odczuwane dłońmi terapeuty. Ich jakość  dostarcza istotnych informacji na temat stanu zdrowia pacjenta. Zdrowie przejawia się w pełnych, mocnych i zrównoważonych rytmicznych ruchach płynów i struktur tkankowych. Zakłócenie tych naturalnych rytmów obserwowane pod postacią punktów i miejsc inercji w różnych obszarach ciała, świadczy o obniżeniem zdolności Oddechu Życia do swobodnego przenikania ciała, co skutkuje osłabieniem witalności i pojawieniem się  problemów zdrowotnych.

    Praca terapeutyczna polega tu na delikatnej stymulacji sił życiowych organizmu do podjęcia aktywności samoregulacyjnej, dokonywanej przy pomocy subtelnego dotyku terapeuty. U podstaw tego działania leży obserwacja, że organizm sam dysponuje wszelkimi środkami do przywrócenia i pełnej ekspresji zdrowia. Terapeuta jest raczej świadkiem procesu uzdrawiania, aniżeli uzdrowicielem.  Niemniej jego świadoma, uważna i wspierająca obecność jest niezbędna do uzyskania przez pacjenta dostępu do własnych zasobów zdrowia.

    Współpraca terapeuty z zasobami zdrowia pacjenta stanowi clou biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowejn. Rolą terapeuty jest zsynchronizowanie się z rytmicznymi ruchami Oddechu Życia, które są w stania przywrócić harmonię i ekspresję zdrowia w organizmie klienta. Terapeuta działa niczym amplifikator w głośniku wzmacniając każdy przejaw zdrowia, harmonijnego ruchu płynów i tkanek, w ciele pacjenta, które bez tego wsparcia są zbyt słabo zauważalne, by zdrowie mogło w pełni się wyrazić. Jak zauważył Sutherland, „jeżeli zostanie przywrócona ekspresja siły życiowej, to stan zdrowia ulegnie poprawie”₃.

   Terapia czaszkowo-krzyżowa odnosi się bezpośrednio do procesów wydarzających się na subtelnych poziomach fizjologii, a jednocześnie wnikających głęboko w tajemnicę życia i daleko wykraczających poza mechanistyczne rozumienie czynności życiowych. Terapeuta wsłuchując się w informacje wysyłane przez fizjologię pacjenta podąża za jej sygnałami i poprzez subtelny dotyk kieruje siły zdrowienia do miejsc inercji skupiających zaburzenie, by mogło nastąpić rozwiązanie i uwolnienie  tych blokujących sił, a następnie rekonstrukcja zdrowia wyrażonego na poziomie ciała, umysłu, emocji i ducha.

    Stres, trauma są takimi wydarzeniami w życiu człowieka, które doprowadzają do zaburzeń w rytmach i pływach potencji w ciele, przeorganizowując je w utrwalone wzorce stresu, powodując zastój energii, prowadzący do stanów dysocjacji, zaburzenia porządkującej zasady Oddechu Życia i w konsekwencji do powstania choroby i patologii.

     Kiedy te zaburzone, zdeharmonizowane wzorce skupiające zaburzenia zostaną zlikwidowane, wówczas może zostać przywrócona naturalna ekspresja pierwotnego oddychania i zdrowie może się odnowić.

    Biodynamiczna terapia czaszkowo-krzyżowa wymaga od terapeuty przyjęcia postawy neutralnej, akceptującej obecności. Sama terapia zachodzi w ciszy i w bezruchu. Terapeuta ogranicza ekspresję werbalną jedynie do niezbędnych komunikatów, mających na uwadze komfort i poczucie bezpieczeństwa pacjenta. Cisza jest podstawowym czynnikiem przywracania zdrowia. W ciszy uruchomiona zostaje moc porządkującej zasady. W ciszy „do głosu” dochodzi Oddech Życia, za którego rozprzestrzeniającym się, rytmicznym ruchem może podążać uwaga terapeuty, wzmacniając tym samym moc jego oddziaływania w myśl zasady, że energia podąża za uwagą.

    Bezwarunkowa akceptacja zachodzących w ciele pacjenta procesów jest tym elementem procesu terapeutycznego, który wzmacnia zaufanie do nadprzyrodzonej, inteligentnej mocy zawartej w Oddechu Życia i uruchamiającej wrodzony plan leczenia, obecny w każdym z nas zawsze niezależnie od stanu zdrowia. Taka postawa uwalnia zarówno terapeutę, jak i pacjenta od wszelkich pomysłów, planów, przewidywań i prognoz dotyczących zarówno choroby jak i zdrowia, które mogłyby wpływać wręcz zakłócająco na przebieg całego procesu.

    Rolą terapeuty jest zapewnienie wsparcia, przestrzeni i miejsca by na poziomie fizjologicznym mogło nastąpić  przejście  z poczucia fragmentacji i utrwalonych wzorców inercji do poczucia integralności i połączenia z zasobami zdrowia.

Poniżej przedstawiam obraz zdrowia i zaburzeń (napięć inercyjnych) wynikających ze stresu, opisanych z perspektywy teorii poliwagalnej Stephena Porgesa. Wątek ten stanowi wyjaśnienie i uzasadnienie dla wyboru  biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowej.

Regulacja stanów fizjologicznych organizmu w stanach bezpieczeństwa i zagrożenia i ich wpływ na zachowanie w ujęciu teorii poliwagalnej   

    Według teorii poliwagalnej St. Porgesa jesteśmy w stanie nawiązywać i podtrzymywać  satysfakcjonujące relacje społeczne jedynie wtedy, kiedy czujemy się bezpieczni. A to

poczucie bezpieczeństwa jest nie tyle związane z poznawczą oceną sytuacji i różnych cech otoczenia, które jest drugoplanowe, co z rozpoznaniem zagrożeń za pomocą neurocepcji, będącej neuronalnym procesem ewaluacji otoczenia pod względem bezpieczeństwa, bez udziału świadomości. To system autonomiczny na poziomie podświadomym wydaje błyskawiczny werdykt i uruchamia odpowiednie procesy przygotowujące organizm albo do zaangażowania w relacje społeczne, kiedy neurocepcja rozpozna sytuację jako bezpieczną, albo do wzbudzenia reakcji obronnych w razie poczucia zagrożenia.

    Kiedy neurocepcja działa prawidłowo, rozpoznanie zagrożenia, reakcja na nie i powrót do równowagi następują szybko, sprawnie i bez zakłóceń. 

System zaangażowania społecznego – układ parasympatyczny brzuszny   

    Gdy wewnętrzny system wykrywania zagrożeń (neurocepcja) rozpozna sygnały płynące z otoczenia jako bezpieczne, zostaje uruchomiona parasympatyczna część układu autonomicznego tj. zmielinizowany nerw błędny nadprzeponowy (gałąź brzuszna n. błędnego) regulujący pracę serca i oskrzeli, który razem z pięcioma nerwami czaszkowymi (n. V, VI, IX, X, XI) tworzy tzw. system zaangażowania społecznego. Stan bezpieczeństwa oznacza, że procesy fizjologiczne w organizmie są dostosowane do zaangażowania się w interakcje społeczne. Aktywna nadprzeponowa, zmielinizowana gałąź nerwu błędnego wpływa hamująco na układ współczulny, co przypomina jazdę na rowerze z górki, która dzięki sprawnym hamulcom rowerowym może przebiegać bezpiecznie, przyjemnie i ekscytująco.

    Włączony i sprawny system zaangażowania społecznego powoduje, że mięśnie mimiczne twarzy są elastyczne, dzięki czemu mimika jest bogata i żywa, a za jej pośrednictwem możemy zarówno wysyłać jak i odbierać sygnały uspokojenia i afiliacji. Uspokajające sygnały wzrokowe z otoczenia wzbudzają adekwatną reakcję nerwu wzrokowego, który moduluje napięcie mięśni oka umożliwiając nam nawiązywanie i podtrzymywanie kontaktu wzrokowego, odwzajemnianie uczuć, swobodną obserwację otoczenia i dostrzeganie detali.

    Podobnie mięśnie ucha środkowego poprzez delikatną regulację napięcia błony bębenkowej i kosteczek słuchowych sprawiają, że rozpoznajemy mowę ludzką i jej subtelne tony, możemy z przyjemnością słuchać muzyki, rozmawiać i zanurzać się w bogactwo różnorodnych dźwięków. Natomiast mięśnie krtani umożliwiają prozodię głosu czyli zróżnicowaną tonację pozwalającą wyrażać szerokie spektrum uczuć.

    W stanie bezpieczeństwa serce i płuca pracują spokojnie i harmonijnie dając nam dobrą kondycję i samopoczucie.

    Włączony układ zaangażowania społecznego działa regulująco na pracę układu współczulnego, który pod jego kontrolą dostarcza całemu organizmowi optymalnej dawki energii potrzebnej do sprawnego włączania się w nurt codziennego życia i wyrażania właściwej nam ekspresji.

    W warunkach bezpieczeństwa niezmielinizowana, podprzeponowa gałąź nerwu błednego

ogranicza  swoje działanie do utrzymywania homeostazy w obrębie narządów jamy brzusznej, optymalizując procesy trawienne, odżywianie, i regenerację organizmu.

    Innymi słowy w sytuacji bezpieczeństwa nasza fizjologia sprzyja angażowaniu się w kontakty społeczne, realizowaniu naszych pragnień i potrzeb życiowych, jak i utrzymaniu zdrowia fizycznego i psychicznego.

Funkcjonowanie w stanach zagrożenia – dwa systemy obronne

Pobudzenie współczulne

    Wszystko się zmienia, kiedy neurocepcja wykrywa niebezpieczeństwo. Wówczas   system zaangażowania społecznego wyłącza się, a niehamowany układ współczulny przejmuje kontrolę nad fizjologią organizmu. Im bardziej napięcie rośnie, tym bardziej przypomina to jazdę na rowerze z górki bez trzymanki.

    W sytuacji stresu układ współczulny dostraja organizm do podjęcia walki lub ucieczki, zwiększając wydajność mięśnia sercowego i płuc. Oddech staje się płytszy i częstszy, serce bije gwałtowniej. Krew przepływa z narządów wewnętrznych do mięśni rąk i nóg zwiększając  ukrwienie i metabolizm, co zwiększa ich siłę. Procesy trawienne wyhamowują na rzecz zwiększenia wydatków energetycznych potrzebnych w działaniach defensywnych. Mięśnie mimiczne górnej części twarzy tracą swoje napięcie i tym samym zdolność wysyłania sygnałów uspokojenia, natomiast napięcie dolnej części twarzy może się nawet zwiększyć wyrażając agresję lub przestrach. Wiotczeje też błona bębenkowa tracąc zdolność do odbierania wyższych tonów i uwrażliwiając słuch na odbiór dudniących tonów niskich, które zazwyczaj oznaczają zbliżające się niebezpieczeństwo. Tym samym tracimy zdolność do odczytywania subtelnych sygnałów mowy ludzkiej wyrażanych za pomocą prozodii, co stanowi szczególną trudność w komunikowaniu się, w konwencjonalnych metodach psychoterapii.  W stanie pobudzenia współczulnego nie jesteśmy w stanie odczytywać i zrozumieć złożonych komunikatów werbalnych, racjonalnej argumentacji, podejmowanych prób rozwiązania jakiegoś problemu, bowiem w tym stanie fizjologicznym każda wypowiedź może być odbierana jako potencjalny atak .W sytuacji pobudzenia współczulnego nawet niewinny uśmiech może kojarzyć się z drwiną i agresywnym atakiem. Uwaga skupiona jest na potencjalnym zagrożeniu. Znika prozodyczna wokalizacja, nasza mowa staje się głośna, dudniąca albo piskliwa, rwana, traci płynność i melodyczność.  Źrenice rozszerzają się. Oczy zawężają spektrum możliwości wyrażania uczuć do ekspresji lęku lub gniewu. Zawęża się pole widzenia i wzrok skupia się jedynie na wyłapywaniu sygnałów zagrożenia. Organizm przekierowuje wszystkie swoje moce na działania defensywne. Nie czas na wchodzenie w relacje towarzyskie i ciekawienie się światem, kiedy trzeba brać nogi za pas, albo napiąć mięśnie w walce.

Napięcie układu parasympatycznego grzbietowego

    Kiedy natomiast nie ma szans na ucieczkę ani walkę, możemy zostać dosłownie sparaliżowani przez strach – organizm uruchamia drugi system obronny, w reakcji na zagrożenie życia, którego działanie może przebiegać z różnym natężeniem „ od całkowitego zamknięcia się (zawieszenia) i zapadnięcia pozorującego śmierć u drobnych ssaków, do znieruchomienia (zamarcia) u człowieka, czemu towarzyszy zwiotczenie mięśni i odcięcie się umysłu od konkretnego doświadczenia fizycznego” ₄.  Są to reakcje automatyczne, pozawolicjonalne. Nie można takiej reakcji wybrać, to autonomiczny układ nerwowy wybiera za nas najbardziej adaptacyjną odpowiedź wyrażaną poprzez zmiany w fizjologii. Za to działanie odpowiedzialna jest niezmielinizowana gałąź nerwu błędnego, stanowiąca drugą część układu parasympatycznego, unerwiająca narządy w jamie brzusznej i docierająca swoimi odgałęzieniami także do serca i układu oddechowego.

    W sytuacji silnego stresu, kiedy zagrożone jest życie, następuje gwałtowny wzrost napięcia tego nerwu prowadząc do bradykardii, skurczu oskrzeli, defekacji, znieruchomienia, zwiotczenia i hamowania funkcji życiowych, organizm dosłownie odcina się od czucia i doznań. Mięśnie górnej i dolnej części twarzy wiotczeją, twarz pozbawiona mimiki wydaje się płaska, bez wyrazu. Wiotczeją również mięśnie oczu, a wzrok staje się pusty, obojętny, nieobecny, pozbawiony energii i życia. Oczy tracą zdolność do wyrażania i do odbierania sygnałów bezpieczeństwa i zaangażowania. Również wiotczeją mięśnie ucha środkowego powodując obniżenie napięcia błony bębenkowej, co uwrażliwia słuch do odbierania sygnałów zagrożenia podobnie jak przy wzbudzeniu współczulnym i jednocześnie zaburza odczytywanie werbalnych i dźwiękowych sygnałów bezpieczeństwa, rozumienia mowy, dokonywania analizy i syntezy wypowiedzi, abstrahowania czy rozumienia metafor.

    Dysocjacja aktywowana przez  układ parasympatyczny grzbietowy w sytuacji zagrożenia życia charakteryzuje się utratą poczucia obecności tu i teraz, zaburzeniami pamięci, poczuciem depersonalizacji  (tj. braku odczuwania emocji związanych z własnymi przeżyciami) i derealizacji (poczucie nieuczestniczenia we własnym życiu i oglądania go niejako z boku), utratą dotychczasowych zdolności i kompetencji. W stanie dysocjacji może  pojawiać się wiele dysfunkcji dotyczących czucia własnego ciała, a także zaburzenia ruchu, czy zaburzenia mowy (dysfonia – częściowa utrata mowy; mutyzm – całkowita niezdolność wypowiadania słów).  Dysocjacja prowadzi zawsze do wielu problemów psychicznych utrudniających albo wręcz uniemożliwiających codzienne funkcjonowanie w relacjach społecznych i w ramach własnych zadań życiowych.

    Kiedy układ przywspółczulny podprzeponowy przejmie kontrolę nad życiem, człowiek ma poczucie jakby znajdował się w głębokiej, ciemnej studni, odrętwiały, pogrążony w bezmiarze wewnętrznej pustki, odcięty od kontaktów społecznych, od sygnałów toczącego się życia,  od własnych uczuć i doznań płynących z ciała. Taki stan to swoiste doświadczanie „śmierci” za życia.

    W efekcie osoba czuje się wyalienowana z życia, przestaje rozumieć siebie i innych, zamknięta w ciasnej przestrzeni własnego nieszczęścia traci poczucie orientacji i sensu w swoim życiu. To najczęściej skłania go do przyjścia po pomoc do terapeuty, ale jednocześnie stanowi trudność w komunikowaniu się z nim i nawiązaniu relacji terapeutycznej.

   Interwencja psychoterapeutyczna wymaga wówczas bardzo wielu spotkań, skupia się na mozolnym budowania zaufania Terapeuta porusza się niemal po omacku próbując ustalić jakieś związki przyczynowo-skutkowe, kontekst życia pacjenta, zorientować się w jego mechanizmach obronnych, schematach działania, ustalić zasoby, zachęcić go do wykonywania zadań domowych, które pomogłyby mu zbudować nową perspektywę, nowe nawyki i w pewnym sensie nowe „ja” – otwarte na świat, rozumiejące siebie i innych, elastyczne, napełnione poczuciem wewnętrznej mocy, zaufaniem i życzliwością do siebie samego. A tymczasem, jak wynika z przedstawionych powyżej założeń teorii poliwagalnej, człowiek pod wpływem pobudzenia autonomicznych systemów defensywnych ma mocno ograniczoną albo wręcz zahamowaną zdolność wejścia w relację terapeutyczną i efektywnego korzystania z niej z korzyścią dla siebie, ponieważ w stanach zagrożenia to układ autonomiczny pełni rolę nadrzędną w stosunku do racjonalnego umysłu. Kiedy neurocepcja pod wpływem traumatycznych doświadczeń zostaje zaburzona i jej mechanizm zacina się powoduje to błędne odczyty stanów bezpieczeństwa/niebezpieczeństwa i w związku z tym błędne reakcje, wówczas pacjent niestety słabo albo nawet i wcale nie reaguje na werbalne i niewerbalne sygnały bezpieczeństwa płynące od terapeuty.  Nie jest też zdolny do podjęcia rozmowy.

    Jak się okazuje w takich przypadkach nieocenioną rolę mogą pełnić różne formy pracy z ciałem, nie wymagające  świadomej pracy umysłu i oparte na bezpośrednim, pozawerbalnym kontakcie z systemem nerwowym pacjenta, posługujące się delikatnym dotykiem, przestrzenią i ciszą, stwarzając warunki, w których organizm pacjenta sam uruchomia w sobie proces zdrowienia. Taką metodą pracy okazała się dla mnie terapia czaszkowo-krzyżowa, której przykład przedstawiam poniżej.

Opis przypadku

    Poniższy przypadek dotyczy trzynastoletniej dziewczynki, która trafiła do mnie po półrocznej nieefektywnej psychoterapii, z której prowadzenia zrezygnowała sama terapeutka dochodząc do wniosku, że nie jest w stanie pomóc swojej pacjentce.

    Już pierwsze spotkanie uwidoczniło masywne problemy dziewczynki. Jej mimika, postawa ciała, mowa niewerbalna zdradzały, że znajduje się pod dominującym wpływem układu parasympatycznego podprzeponowego i jest w stanie dysocjacji. Nie nawiązywała kontaktu wzrokowego, szczelnie zasłaniając twarz długą grzywką. Nieliczne wypowiadane słowa były ledwo słyszalne. Na wszystkie, absolutnie wszystkie pytania odpowiadała „nie wiem”, na głowie miała cały czas nałożone słuchawki, zsunięte tylko z jednego ucha. Nie widziała sensu przebywania w miejscu, w którym się znalazła. Była tu, bo przyprowadziła ją mama. Nie reagowała na żadne sygnały zachęty do podjęcia jakiejkolwiek interakcji. Nie rozumiała, co do niej mówię i widać było, że bardzo ją męczy to spotkanie.

     Mama Zuzi, pani Ania, opowiedziała, że stan córki zaczął się pogarszać w trakcie pandemii i locdownu. Wcześniej dziecko było towarzyskie i radosne, sprawiało co najwyżej problemy właściwe dzieciom w jej wieku. Pani Ania nie wiedziała, co tak naprawdę doprowadziło córkę do takiego stanu. Pół roku wcześniej rozstała się ze swoim partnerem, ojcem Zuzi, i zażądała, aby wyprowadził się z domu, po tym jak ją uderzył. Ale nie wiązała stanu córki z faktem odejścia mężczyzny, uważała, że dzięki temu atmosfera w domu się poprawiła i poczucie bezpieczeństwa wzrosło. Wspominała, że Zuzia miała słabe relacje ze swoim ojcem, który niespecjalnie zajmował się córką. Zuzia zaczęła mieć poważne kłopoty w szkole, z powodu których mama zdecydowała się ją przenieść do mniejszej szkoły. Jednak i tu dziewczynka miała duże trudności mimo zdolności intelektualnych i dobrej pamięci. Nie brała aktywnego udziału w lekcjach, nie integrowała się z rówieśnikami, wagarowała, zdarzyło się kilkukrotnie, że dokonała kradzieży w sklepie, co na razie udawało się polubownie rozwiązywać, jednak mama martwiła się bardzo, że w końcu sprawa trafi na policję i konsekwencje mogą być bardzo ciężkie. Sama nie znajdowała sposobu, żeby jakoś dotrzeć do córki. Zuzia unikała relacji z mamą, zamykała się w swoim pokoju i przesiadywała tam samotnie z nieodłącznymi słuchawkami na uszach. Miałam poczucie, że stan dziewczynki jest wynikiem silnej traumy, ale nie sposób było w tej sytuacji ustalić, co mogło być jej przyczyną, nie uważałam również za sensowne drążenie tematu, bo mogłoby to spowodować wtórną wiktymizację i pogłębić i tak już w tej chwili wyraźne problemy. Ustalanie związków przyczynowo-skutkowych, z mojego punktu widzenia, nie miało w tym momencie znaczenia w procesie odbudowywania poczucia własnej tożsamości, reaktywności uczuciowej, rekonstruowania wewnętrznych zasobów i przywracania poczucia wpływu na własne życie.

    W trakcie trzeciego spotkania było już jasne, że psychoterapia, której fundamentem jest rozmowa, mija się z celem. Zbudowanie relacji opartej na zaufaniu i uruchamiającej zaangażowanie w proces terapeutyczny w tej sytuacji graniczyło z cudem. Było to frustrujące zarówno dla dziewczynki jak i dla mnie. Zaproponowałam pani Ani terapię czaszkowo-krzyżową dla córki, ale Zuzia odmówiła, mimo obszernego wyjaśnienia na czym to polega. Wówczas przyszło mi do głowy, że zaproponuję terapię mamie, tak, żeby Zuzia mogła obserwować całe spotkanie będąc razem z nią w gabinecie. W ten sposób mogłaby łatwiej przełamać swój lęk. To rozwiązanie okazało się trafione. Mama z córką przychodziły od tego momentu razem na podwójne sesje, najpierw dla mamy, potem dla córki.

Sesja I

Pani Ania

    Sesję rozpoczęłam przy stopach. Po osiągnięciu holistycznej zmiany dłuższą chwilę trwało, zanim wyłonił się obraz linii środka – trudno to było nazwać linią, bo był to metaforyczny obraz pustego pola,  po którym w bezładzie fruwały kłęby suchych traw, targane gwałtownymi podmuchami wiatru. Cała scena była nabuzowana gwałtownością i bezładem. Ciało często opowiada mi swoje historie w metaforycznych obrazach. Ta scena ukazywała organizm zdominowany przez działanie układu współczulnego.

    Przekierowałam uwagę na powięź – była postrzępiona, w wielu miejscach  jakby wysuszona i słaba, w innych z kolei mocna i gruba. Zaprosiłam ciszę i czekałam. Bardzo pomału pojawił się średni pływ. Jego uzdrawiająca moc pomału zmieniała energię organizmu wprowadzając więcej równowagi i harmonii. Teraz obraz przypominał scenę po ustaniu burzy piaskowej. Jeszcze dużo szarości i braku przejrzystości, ale już więcej spokoju. W chwycie sklepieniowym wyczuwalna była kompresja komór mózgowych i niewyczuwalna ruchliwość kości czaszki, całość szara, przytłumiona. Zaprosiłam potencję i czekałam. Pod dłońmi zaczęłąm wyczuwać delikatną fluktuację podłużną.

    Sesja dobiegała końca. Zakończyłam ją chwytem na ramionach. Obraz szary, ale już nie było tej początkowej gwałtowności i napięcia. Pojawiło się więcej wewnętrznej ciszy.

    Pani Joanna potwierdziła, że czuje się bardziej zrelaksowana, ale nie potrafiła nic więcej zaobserwować. Zachęciła córkę, żeby i ona spróbowała.

Zuzia

    Sesję rozpoczęłam przy stopach. Stopniowo następowała holistyczna zmiana. Miałam wrażenie, że jest ona bardziej we mnie aniżeli w ciele Zuzi. Jej wewnętrzny obraz był nieruchomy i wypełniony nieprzeniknioną czernią. Wszystko było jednolitą czernią. Nie mogłam zobaczyć ani kanału opony twardej, ani powięzi, ani linii środka. Zupełny zastój, bezruch i ciemność. Również dłońmi nie wyczuwałam żadnego ruchu.

    Zaprosiłam potencję i czekałam obserwując całą przestrzeń, wychodząc uwagą daleko poza ciało pacjentki.  Nic się nie działo ponad to, że Zuzia zapadła w sen. Uznałam to za dobry objaw wyłaniającego się spokoju i odprężenia. Przeszłam do chwytu potylicznego. Zuzia, przebudziwszy się, stwierdziła, że czuje się dobrze. Głowa wydawała się bardzo drobna i lekka. Pod palcami wyczuwałam kompresję i bezruch we wszystkich komorach. Tu również zaprosiłam potencję Oddechu Życia.

    Nagle spontanicznie pojawił mi się obraz bardzo długiej nici czy bardzo cienkiego sznureczka łączącego ciało Zuzi z jej duszą oddaloną od niej na jakąś niebotycznie wielką odległość. Tak, jakby łączność ciała z duszą została niemal przerwana i utrzymywała się jedynie za pomocą cienkiej szypułki. Odczytałam ten obraz jako utratę wewnętrznej integralności Zuzi.

    Pod koniec sesji intensywność czerni zmniejszyła się, tak jakby zaczęło docierać tu światło, zamiast czerni była głęboka szarość. Pojawił si również delikatny ruch w postaci fluktuacji poprzecznych. Sesja dobiegała końca i na tym musiałam zakończyć.

    Pierwsza sesja ujawniła u p. Ani nadpobudliwość w układzie współczulnym. Wskazywał na to również sposób mówienia – szybki, pełen gwałtownych zachłyśnięć, rwanych zdań, częstego wzdychania, szybkich ruchów gałek ocznych i dużego niepokoju ukrytego pod ukazywanym raz po raz uśmiechem.

    U Zuzi natomiast ciało ujawniło stan bardzo głębokiej dysocjacji i dominację układu przywspółczulnego grzbietowego. Zrozumiałe było zatem jej milczenie, niezdolność do identyfikowania własnych odczuć i myśli, permanentna potrzeba zagłuszania siebie samej nieustającym słuchaniem muzyki i izolowanie się od wszystkiego i wszystkich. Jej stan sugerował przeżycie, albo przeżywanie bardzo silnej traumy.

    Mimo, że obydwie nie potrafiły określić, co właściwie wydarzyło się dla nich na pierwszej sesji, bardzo chętnie umówiły się na następne spotkanie.

Sesja II

    Mama zauważyła, że od pierwszej sesji (upłynął tydzień) sama lepiej śpi i jest jakby spokojniejsza. Poza tym nie zauważyła nic znaczącego. O córce natomiast powiedziała, że wyszła ze „swojej nory” i nawet razem coś obejrzały.  Zuzia z kolei nic nie zauważyła, ale bez oporów chciała powtórzyć sesję. Od tego momentu obydwie bardzo chętnie korzystały z sesji, nawet do tego stopnia, że mama wolała zwolnić córkę z lekcji, żeby nie opuścić spotkania.

Pani Ania

    Sesję rozpoczęłam zwyczajowo przy stopach  od osadzenia się i holistycznej zmiany. Tym razem linia środka przedstawiała obraz mniej chaotyczny i gwałtowny – był to obraz rozległego stepu porośniętego gęstą trawą targaną gwałtownym wiatrem. Niemniej w stosunku do obrazu z poprzedniego tygodnia ciało wyrażało większą integralność – to nie były już kłęby traw oderwane od podłoża i gnane chaotycznie we wszystkich kierunkach przez silny wiatr. Nadal organizm wykazywał gwałtowność i silne pobudzenie, jednak z tej gwałtowności wyłaniał się jakiś rodzaj porządku, jedności i mocy.

    Wkrótce pojawił się średni pływ. Jego spokojny rytm trwał przez dłuższy czas. W którymś momencie nastąpiło zaciszenie na wydechu. Trwało przez kilkanaście minut. Czułam intensywną, mocną energię, moje dłonie zrobiły się gorące. Nie chciałam przerywać tego procesu, więc pozostałam w miejscu trzymając ręce na stopach.

    Kiedy pojawiło się wezwanie ze strony głowy, w postaci wydarzających się tam jakichś gwałtownych ruchów, zmieniłam miejsce i objęłam głowę Ani chwytem sklepieniowym. Poczułam bardzo intensywny ruch płynu mózgowo – rdzeniowego w komorach. W trzeciej komorze PMR wzbierał i przepływał przedstawiając obraz silnej fali załamującej swój grzbiet i z impetem spadającej na dno trzeciej komory, po czym wartkim strumieniem przeciskał się przez wodociąg w stronę IV komory. Mimo tej intensywności ruchu miałam poczucie ściśnięcia w obrębie całej czaszki. Jej kości jakby zastygły w bezruchu. Zaprosiłam przestrzeń i czekałam. Po chwili poczułam ruchy oddechowe, najpierw bardzo słabe, potem coraz wyraźniejsze. W komorach pojawiło się słabe niebieskie światło. Przestrzeń poszerzyła się poza granice wyznaczone kośćmi czaszki. Impet płynu MR osłabł nie tracąc nic ze swojej wewnętrznej mocy.

    Sesja zbliżała się do końca. Położyłam ręce na ramionach, żeby poobserwować jak teraz wyraża się zdrowie, jaki jest jego wzorzec. Ponownie ciało opowiedziało mi o swoim stanie w metaforycznym obrazie: trawy na stepie były gęste i intensywnie zielone, porywane raz po raz mocniejszymi podmuchami ale pomiędzy nimi odczuwalna stała się cisza.

    Na zakończenie p. Ania powiedziała, że czuje się dobrze, zrelaksowana. Nie potrafiła nic więcej powiedzieć i nadal nie rozpoznawała zmieniających się jakości w jej ciele, poza odczuwalnym relaksem.

Zuzia

    Bez oporów położyła się na stole. Akceptowała taką formę kontaktu terapeutycznego, który nie wymagał od niej mówienia i odnoszenia się do jej wewnętrznych stanów uczuciowych.

    Rozpoczęłam przy stopach – osadzeniem się, poczekaniem na holistyczną zmianę i obserwacją tego, jak wyraża się jej dzisiejszy wzorzec zdrowia.

    Obraz, który mi się pojawił, był zaskakujący: zobaczyłam zarys jej ciała nasycony nieprzeniknioną czernią, a ciało to nie miało głowy, w jej miejscu czerń była jeszcze bardziej czarna. Spróbowałam przywołać metaforyczny obraz rybki w kanale opony twardej, jednak nie mogłam nic dojrzeć. Miałam jedynie uczucie, że rybka jest gdzieś ukryta, zagubiona, zdezorientowana i nieruchoma.

    Zaprosiłam światło i potencję wyrażając jednocześnie szacunek i akceptację ciała Zuzi. Dłońmi czułam martwą ciszę, głęboki bezruch, jakby życie stanęło w miejscu. Siedziałam przy stopach w stanie bezwarunkowej akceptacji spokojnie obserwując i czekając na przejawienie się potencji.

Ten stan trwał bardzo długo, nic się nie zmieniało. Zapytałam ciało czy chce, abym dotknęła je w innym miejscu. Miałam poczucie, że wzywa mnie serce. Usiadłam i objęłam je chwytem na kanapkę. Po chwili poczułam wyraźne odczucie ciepła w górnej dłoni i zimna w dłoni położonej pod spodem. Zaprosiłam fluktuację poprzeczną wyrównującą potencję. Kiedy potencja się wyrównała, przeszłam jeszcze do chwytu potylicznego na głowie. Zuzia przyjmowała wszystkie chwyty z akceptacją. W chwycie potylicznym poczułam słabo wyrażającą się potencję. Obraz energetyczny nadal był ciemny ale już nie tak intensywnie. Trochę tak jakby do czarnej kawy wlać nieco mleka. Pojawiło się światło, bardzo rozproszone i słabe, niemniej jednak wyraźnie można było odczuć napływającą potencję.

    Sesja dobiegała końca. Zakończyłam chwytem na ramionach. W obrazie pojawiły się nieliczne i delikatne punkciki światła rozmieszczone nieregularnie w powięzi. Na tym zakończyłam

Sesja III

    Mama podzieliła się obserwacjami, jakie poczyniła od ostatniej sesji. Powiedziała, że zauważyła, że stała się bardziej asertywna w pracy, odważniejsza, i ma więcej dystansu i spokoju jeśli chodzi o Zuzię. Nie reaguje tak gwałtownie jak do tej pory. Lepiej śpi i ma więcej kontaktów z córką, bo Zuzia przestała się tak uparcie chować w swoim pokoju. Zauważyła, że córka nie ma już problemów z kradzieżami i nie wagaruje, ale nie wie czy na to ma wpływ terapia czy zmiana leków od psychiatry.   Zuzia zaczęła też lepiej wyrażać swoje potrzeby i w ogóle kontakt między nimi delikatnie się poprawił.

Pani Ania

    Sesję rozpoczęłam standardowo przy stopach, osadzając się i czekając na holistyczną zmianę. Skierowałam uwagę na linię środka z zapytaniem o aktualny wzorzec zdrowia.

    Linia środka pojawiła się pod postacią gęstych ale i puchatych chmur w kolorach od beżu do lekkiego brązu spod których przebijały ledwie widoczne promienie światła. Tym razem całość wypełniał większy spokój niż w poprzednich dwóch sesjach. Średni pływ pojawił się już po kilku minutach. Obraz chmur zniknął i obserwowałam działanie średniego pływu bardziej czując go dłońmi niż widząc obrazy. Po kilkunastu minutach moją uwagę coraz mocniej ściągał jakiś rodzaj kompresji u wlotu klatki piersiowej. Zmieniłam miejsce i położyłam ręce w miejscu łączenia się obojczyków. Objęłam uwagą całą linię środka i wszystkie trzy przepony. Czułam kompresję w nich wszystkich, co przekładała się na napięcie w całej powięzi. Wyraziłam intencję przestrzeni i czekałam obserwując swobodnie wszelkie ruchy. Po chwili poczułam, jak górna przepona się rozluźnia i poszerza, a fala tego rozluźnienia przemieszcza się stopniowo w dół, ku przeponie oddechowej i w miednicznej. Nie zmieniałam miejsca pozwalając, by rozpoczęty proces trwał dalej rozprzestrzeniając tę przestrzeń na powięź w całym ciele. Kiedy poczułam dłońmi lekkość i miękkość przeszłam jeszcze do chwytu sklepieniowego, by poobserwować , co wydarza się w głowie i jakie jakości mają tam miejsce. Tu niemal od razu zobaczyłam niebieskie światło i  więcej przestrzeni w porównaniu do poprzedniej sesji.

     Sesję zakończyłam na ramionach. Na koniec całość obrazu przedstawiała puchatość chmur, jaśniejszych niż na początku sesji, niemniej ich obecność nadal tłumiła przebijające się z głębi linii środka światło.

Zuzia

    Rozpoczęłam sesję przy stopach, co stało się już pewnym rytuałem. Kilka minut poświęciłam na osiągnięcie holistycznej zmiany i moją uwagę skierowałam na linię środka. Obraz jaki mi się ukazał był zaskakujący, chociaż odebrałam go jako rodzaj progresu, który nastąpił od ostatniego spotkania. Linia środka przedstawiała się jak wieża ułożona z ciężkich, ciemnych, idealnie gładkich stalowych bloków, niesymetrycznie poukładanych jeden na drugim. Obraz nadal był mroczny, ale tym razem ujawniał jakiś rodzaj groźnie wyglądającej siły. Było coś potężnego w tych stalowych blokach. Zamarła, skompresowana ogromna siła, która wyłoniła się z otchłani jednolitej czerni z poprzednich sesji. Wyobraziłam sobie rybkę w kanale opony twardej. Rybka nie mogła się poruszać pośród tych stalowych bloków. Właściwie przepływ energii był zamrożony. Zaprosiłam przestrzeń. Pozostawałam cały czas przy stopach, bo uznałam tę pozycję za najlepszą i wystarczającą do obserwowania całości procesu. W pewnym momencie poczułam, że nogi Zuzi są jakby zdrewniałe, jak ścięte kołki, czego początkowo nie zauważyłam. To stanowiło kontrast do stalowych bloków w linii środka. W  porównaniu z linią środka nogi wydawały się być słabe i kruche. I w górnej i dolnej części ciała istniała silna inercja ale jej jakość była różna. Miałam poczucie, że w górnej części ciała jest zamrożona potężna siła domagająca się ekspresji, natomiast w nogach brakowało tej siły, miałam skojarzenie zamrożonego gniewu i agresji z jednej strony i bezradności i słabości z drugiej.

    Zaprosiłam potencję i przestrzeń. Pojawił się średni pływ. Trwałam w ciszy obserwując proces. Obraz zniknął i czułam jedynie fluktuację średniego pływu i energię przepływającą w moich dłoniach. Kiedy przepływ energii osłabł zmieniłam pozycję i przeszłam do głowy, aby z tej perspektywy obserwować wyrażanie się zdrowia pobudzanego Oddechem Życia.

    Najpierw objęłam uwagą linię środka, która zaczęła się zmieniać. Stalowe bloki jakby się roztopiły, rozpłynęły, stały się bardziej plastyczne i miały zaokrąglone kształty. Rybka teraz mogła się przemieszczać, chociaż nadal jej ruch był utrudniony; tak jakby pływała w bardzo gęstej masie. Nogi  napełniły się pewną żywotnością i pojawił się w nich ruch w postaci fluktuacji poprzecznych.  Skierowałam uwagę na komory mózgu i tu również  obraz był ciemny i gęsty, ale już nie nieruchomy, pojawiło się więcej przestrzeni.

    Czas dobiegał końca. Położyłam dłonie na ramionach, żeby zakończyć sesję.

    Po zakończonej sesji Zuzia stwierdziła lakonicznie, że czuje się dobrze, i tyle.

Sesja IV

    Sesja IV odbyła się po dwutygodniowej przerwie. Pani Ania podzieliła się swoimi obserwacjami. Przede wszystkim zauważa w sobie większy spokój i większy dystans do codziennych sytuacji. Ma też w sobie więcej zdrowego dystansu i spokoju jeśli chodzi o Zuzię. Czuje się odważniejsza w relacjach interpersonalnych. Ma również więcej energii i lepiej śpi. Jeśli chodzi o Zuzię, zauważa , że córka wykazuje więcej zaangażowania w szkole i podejmuje działania, których wcześniej unikała np. prace nad projektami w szkole, chętniej przebywa z mamą i razem spędzają czas, co wcześniej się nie wydarzało, nawiązuje komunikację z mamą i więcej jej opowiada, jest też radośniejsza i częściej się śmieje.

    Zuzia natomiast nadal nic nie zauważa i kwituje moje pytanie na temat jej samopoczucia lakonicznym: „tak samo”.

Pani Ania

    Tym razem po osiągnięciu holistycznej zmiany bardzo szybko pojawia się średni pływ. Linia środka jest jaśniejsza niż poprzednio, bardziej rozświetlona. Nie pojawia się żaden obraz, więc skupiam się na czuciu w dłoniach. Po kilku minutach czuję zaciszenie na wydechu i ujawniającą się pośród tej ciszy wzbierającą moc. Zapraszam potencję i przestrzeń. Ten proces trwa około pół godziny. Nie przerywam go i obserwuję jak trwa i się dopełnia. Potem pojawia się długi pływ. Uznaję, że nie ma potrzeby zmieniać czegokolwiek, bo Oddech Życia sam kieruje tym procesem. Mam odczucie, że w ciele wezbrała się ogromna moc.

    Pod koniec pojawia się obraz ogromnej przestrzeni pokrytej żywą, soczystą trawą i kwiatami – metafora wzbierających i odbudowujących się sił życiowych. Na tym kończę sesję. Pani Ania wstaje uśmiechnięta i wyraźnie żywsza, czuje przypływ energii, mówi, że bardzo głęboko się zrelaksowała.

Zuzia

    Sesję zwyczajowo rozpoczynam przy stopach i stosunkowo szybko czuję holistyczną zmianę. Kieruję uwagę na linię środka i tym razem wewnętrznie obserwuję obraz zupełnie odmienny od poprzednich. Na wysokości splotu słonecznego w linii środka widzę potężny wir, szaro-czarny, obracający się zgodnie z ruchem wskazówek zegara zamaszystymi, pełnymi ogromnej energii ruchami. Mam skojarzenie tej energii z uwolnioną energią agresji, gniewu jakiejś potrzeby ekspresji, wyładowania. Obserwuję ten proces akceptując go i pozwalając mu się dopełnić. Julka zapada w stan głębokiego relaksu, ale jej nogi stają się nadspodziewanie ruchliwe i gwałtownie się poruszają raz po raz, co przypomina mi drgawki i dreszcze jakimi zwierzęta reagują na przebytą traumę. Czuję, że w tych mimowolnych kopnięciach uwalnia się skumulowana energia. W dłoniach czuję fluktuację średniego pływu, który przechodzi w długi pływ. Potem obraz znika i mogę jedynie obserwować pływy. Nie zmieniam pozycji i pozostaję przy stopach, uznając, że zmiana byłaby niepotrzebnym zakłóceniem procesu. Pod koniec sesji pytam ciało, jak teraz wyraża się jego wzorzec zdrowia i widzę, że ten wir jest nadal tyle, że zmienił kolor i jest teraz wirem złotego światła. Ta sama ekspresja, ale zmieniła się jakość. Inercja przekształciła się w potencję.

    Kończymy sesję. Julka wstaje zdziwiona, że tak „odpłynęła”, uśmiecha się. Widzę, że jest żywsza, ale ona kwituje jedynie, że czuje się dobrze.

    Na pożegnanie, kiedy podajemy sobie ręce zaskakuje mnie wyraźny uścisk dłoni zarówno p. Ani jak i córki. Do tej pory ich dłonie były zupełnie wiotkie, bez napięcia, tym razem jednak i jedna i druga uścisnęły moją dłoń całkiem energicznie.

Sesja V

    Byłam ciekawa, co się wydarzy od ostatniej sesji, w której obserwowałam tak potężny skok energetyczny w ciele Zuzi. Zuzia weszła sama do gabinetu (przywiozła ją ciocia, a mama miała dojechać godzinę później), była uśmiechnięta. Uścisk dłoni choć nieco słabszy, niż przy pożegnaniu przed tygodniem, nadal zauważalnie energetyczny. Jej mimika ożywiła się. Twarz nabrała życia i przestałą być nieruchoma, maskowata i „płaska”. Julka z ożywieniem zaangażowała się rozmowę odsłaniając włosy z twarzy i ściągając kaptur z głowy. Chętniej opowiadała o wydarzeniach w szkole i o tym, że nawiązała lepszą relację z jednym z kolegów. Podzieliła się też wiadomościami o swoich zwierzętach domowych. Potwierdziła, że chce przychodzić na sesje terapii czaszkowo – krzyżowej  i zrobiła to ze szczerością w głosie.

    Ja natomiast zauważyłam, że zniknął bardzo ostry zapach jej potu przesączonego adrenaliną. Zmiana był skokowa od bardzo intensywnej woni do praktycznie jej braku. To było naprawdę zaskakujące.

Zuzia

    Sesję rozpoczęłam standardowo przy stopach. Holistyczna zmiana pojawiła się już po paru chwilach. Długo nie pojawiał mi się żaden obraz ciała, więc obserwowałam jedynie zmiany przepływającej energii, fale i fluktuacje. Po kilku minutach średniego pływu pojawił się obraz linii środka, rozmyty i szary złożony jakby z dwóch dosyć grubych kabli sygnalizujących dysocjację. Wszystko było przytłumione grubą warstwą szarych chmur czy jakiś oparów przypominających mgłę zawieszoną nad bagnami.

    Po chwili obraz zniknął i pojawiło się zaciszenie, podczas którego czułam bardzo powoli wzbierającą wewnętrzną potencję. Pozostawałam długo w tej pozycji, żeby nie ingerować w proces. Kiedy ponownie pojawił się średni pływ przeszłam do chwytu sklepieniowego. W obrębie komór mózgowych obserwowalny był wyraźny choć bardzo delikatny ruch, a one same ku mojemu zaskoczeniu, w kontraście do linii środka, wypełnione były jasnoniebieskim światłem. Stopniowo światło zaczęło docierać do dalej oddalonych miejsc w ciele, co powięź głęboka manifestowała nielicznymi rozbłyskami światła.

   Ciało wezwało mnie do czoła, więc przesunęłam dłonie do chwytu na kości czołowej. Poczułam wzbierającą się potencję, a w moich dłoniach gorące wibracje. Ten intensywny proces energetyczny trwał przez kilka minut. Nie łączył się z żadnymi obrazami. Mogłam go doświadczać jedynie czuciem.

    Kiedy przepływ energii nieco ustał zakończyłam sesję chwytem krzyżowo-potylicznym. Skierowałam uwagę na ruch wzdłuż komór mózgowy i rdzenia kręgowego. Pomału wyodrębniły się równomierne fale przepływu wzdłuż linii środka o wzrastającej sile.

    Na tym zakończyłam sesję.

    Zuzia stwierdziła, że czuje się dobrze i tak jak do tej pory nie potrafiła nic więcej dookreślić. Natomiast jej nastrój był wyraźnie podwyższony, a uścisk dłoni na koniec przyjemnie energiczny.

Pani Ania

    Ta sesja była   w całości przeznaczona na indywidualną rozmowę z p. Anią o charakterze  psychoedukacyjnym, dotyczącą zagadnień funkcjonowania systemu nerwowego, reakcji ciała w odpowiedzi na stres itp. Zaobserwowałam, że nie tylko Zuzia ma problem z obserwacją i czuciem swojego ciała, ale dotyczy to w takim samym stopniu p. Ani, stąd jej obserwacje są dosyć ubogie. Ucieszyła się, kiedy wskazałam jej symptomy poprawy w funkcjonowaniu córki, które ja zauważam  w tych krótkich chwilach kontaktu przed i po sesjach.

Sesja VI

    Po rozmowie na poprzedniej sesji p. Ania przyniosła tym razem więcej obserwacji na temat zmian funkcjonowania córki.

    Zuzia poczyniła dalsze postępy: upiekła babeczki, sama zaproponowała, że chce iść z mamą na spacer, zaczęła malować pogodne, pełne kolorów obrazki, w przeciwieństwie do dotychczasowych  przygnębiających i krwawych dzieł, wykazuje inicjatywę, chętniej spędza z mamą czas, pomału wychodzi ze swojej skorupy i w szkole zaczyna nawiązywać lepsze relacje z pojedynczymi osobami. Nie wagaruje, nie kradnie, nie wpada w stany zawieszenia. Nawet potrafi ekspresywnie wyrażać jakieś swoje uwagi i potrzeby.

    W czasie wspólnej rozmowy Zuzia chętnie w niej uczestniczyła i chociaż czasami nie patrzyła w moją stronę, a kiedy się wypowiadała, to wpatrywała się intensywnie w mamę, to jednak niewątpliwie był to postęp w jej zdolności do uczestniczenia w konwersacji.

Pani Ania

    Sesję rozpoczęłam przy stopach, Objęłam uwagą linię środka, która ujawniała się w postaci rozległego zbiornika wodnego wypełnionego niemal granatowym płynem, w którym w kilku miejscach pulsowały podwodne, wybijające na powierzchnię źródła (jak w jacuzzi). Swobodnie obserwowałam ruch płynów i tkanek w ciele. Rybka nie poruszała się, ale w tym braku ruchu był wyczuwalny spokój.

    Wkrótce wyłonił się średni pływ, który na wydechu przeszedł w zaciszenie. Wszelkie obrazy zniknęły, a ja czułam dłońmi jak organizm wypełnia się mocą potencji. Ponieważ ten proces trwał bardzo długo, a nie chciałam go przerywać. Cała sesja przebiegła w chwycie przy stopach w stanie zaciszenia i tam też ją zakończyłam. Miałam poczucie, że organizm cały czas kumuluje energię potencji, odczuwałam żywą moc tej wewnętrznej ciszy.

Zuzia

    Rozpoczęłam tradycyjnie przy stopach. Po osiągnięciu holistycznej zmiany przekierowałam uwagę na linię środka, jako że jest dla mnie najlepszym wskaźnikiem wzorca zdrowia przejawiającego się w ciele.  

    Linia środka przedstawiała osobliwy obraz szarej taśmy zawiązanej pośrodku w supeł. Rybka nie mogła się poruszać swobodnie napotykając opór w tym węźle. Zaprosiłam przestrzeń i potencję. Przyszło mi do głowy, że ten supeł jest pewną iluzją trudności i w tym momencie supeł zaczął się rozpraszać niczym para wodna. Rybka w kanale opony twardej odzyskała swobodę ruchu. Linia środka się wzmocniła, pojawiła się wyczuwalna delikatna potencja. 

    Przekierowałam uwagę na pływy. Po krótkiej chwili rozpoznałam średni pływ a potem pojawiło się zaciszenie na wydechu. To kolejne sesja przebiegająca w zaciszeniu. Kiedy je wyczuwam, nie przerywam tego procesu i nie zmieniam miejsca obserwując jak w ciele wzbiera potencja i organizm kumuluje energię. Trwałam w ciszy obserwując stan głębokiego relaksu u Zuzi.

    Kiedy ponownie ruszył pływ, przeniosłam się do głowy i ujęłam ją chwytem potylicznym, żeby przyjrzeć się procesowi z tej perspektywy. W głowie Zuzi czułam kompresję, miałam wrażenie, że głowa jest nieproporcjonalnie mała, płyn mózgowo-rdzeniowy w komorach mózgu przypominał konsystencją syropu, brakowało światła i potencji. Zaprosiłam przestrzeń i potencję. Stopniowo głowa stawała się bardziej przestrzenna, kości czaszki lekko się rozluźniły i pojawił się ruch, a komory rozświetliły się bladoniebieskim światłem.

    Położyłam ręce na ramionach, żeby zakończyć sesję i obejrzeć jak na koniec przedstawia się wzorzec zdrowia. Całe ciało było wypełnione światłem, przytłumionym, przypominającym promienie słońca, które usiłują przebić się przez gęste chmury, ale najważniejsze było to, że w ogóle pojawiała się świetlistość, co oznaczało podniesienie wewnętrznej energii, a proces ten rozwijał się w sposób trwały uwidaczniając kolejne postępy z sesji na sesję.

Sesja VII

    Pani Ania nie zauważyła spektakularnych zmian od ostatniego tygodnia, ale też nie nastąpiło żadne pogorszenie ani w samopoczuciu Zuzi, ani w jej własnym nastroju- jak się wyraziła: „jest constans”. To dla mnie dobra informacja, bo oznacza stabilność zmian uzyskanych w procesie terapeutycznym. Zgodnie z obserwacjami mamy, Zuzia zachowuje się bardziej otwarcie i dąży do  kontaktu z mamą. Również w szkole czuje się lepiej i rozwija relacje z rówieśnikami, co wcześniej było w ogóle wykluczone.

    Ja zauważam, że jest bardziej swobodna i obecna, choć nie jest to jeszcze ten poziom swobody, który pozwoliłby nam na bardziej wnikliwą rozmowę na głębszym poziomie, albo chociażby podjęcia rozmowy psychoedukacyjnej. Czuję, że jeszcze musimy z tym poczekać. Natomiast zauważyłam, że w trakcie wspólnej rozmowy Zuzia jest już w stanie nawiązywać kontakt wzrokowy ze mną odpowiadając na moje pytania o jej relacje w szkole i samopoczucie. Jej wypowiedzi stały się też dłuższe, przynajmniej dwu, trzy zdaniowe, zamiast wcześniejszych monosylabicznych.  Zauważalny jest też większy spokój p. Ani w kwestii Zuzi;  sama mówi o tym, że w ogóle czuje się spokojna od dłuższego czasu.

Pani  Ania

    Sesję zaczęłam tradycyjnie od pozycji przy stopach i oczekiwaniu na holistyczną zmianę. Kiedy skierowałam uwagę na linię środka i zapytałam o to, jak dzisiaj wyraża się wzorzec zdrowia, zobaczyłam jedynie grube warstwy chmur, przez które usiłuje przebić się światło. Obraz szybko zniknął i p. Ania weszła w stan głębokiego zaciszenia trwającego przez całą sesję. Czułam jedynie dłońmi spokojną ciszę i proces kumulowania się potencji. Nie przerywałam tego procesu i nie zmieniałam pozycji intuicyjnie wyczuwając, że żadna ingerencja nie jest tu potrzebna.

   Na koniec obraz stał się jaśniejszy, pojawiło się więcej światła, ale nie była to jeszcze pełnia jasności. I na tym zakończyłam sesję.

    Pani Ania stwierdziła, że poczuła się dobrze i jest zrelaksowana, że czuła trochę mrowienia w nogach i poza tym, to nie wie co jeszcze czuła.

Zuzia

    Tym razem Zuzi trudno było leżeć na stole. Starała się bardzo być spokojna, ale jej ciało zdradzało pobudzenie. To powodowało wydłużenie czasu osiągnięcia przez nią holistycznej zmiany, mimo, że  ja sama miałam w sobie dużo przestrzeni i ciszy. Na moje pytania czy wszystko jest w porządku, odpowiadała że tak, ale widać było, że coś jej przeszkadza. Zapytałam, czy wolałaby położyć się na boku, na co przystała z chęcią. W związku z tym zmieniłyśmy pozycje. Zuzia położyła się na boku, a ja przeszłam do chwytu krzyżowo – potylicznego. Po kolejnych kilku minutach udało nam się osiągnąć holistyczną zmianę.

    Linia środka wydawała się być dość skompresowana, złożona jakby z wielu warstw czegoś, co przypominało tekturę. Miałam wrażenie, że  brakuje w niej płynu i stąd potencja nie może się wyrazić. Dłońmi nie wyczuwałam fluktuacji podłużnej, jakby nie było łączności między kością krzyżową a potylicą. Zaprosiłam potencję i czekałam, co się wydarzy. Po naprawdę długiej chwili poczułam przepływ od kości krzyżowej do potylicy i z powrotem. Na początku ledwie wyczuwalny i nierówny, ale w miarę trwania procesu pływ stawał się coraz bardziej wyraźny i harmonijny. Wraz z pływem zaczęło się pojawiać niebieskie światło wzdłuż linii środka, a potem również w komorach mózgowych. Zuzia wyciszyła się i zapadła w głęboki relaks.

    Nie zmieniałam już swojej pozycji i sesję zakończyłam w tym samym chwycie.

    Zauważyłam, że z sesji na sesję energia jej ciała staje się żywsza i jaśniejsza, co przekłada się na lepsze samopoczucie i codzienne funkcjonowanie. Reakcja jej ciała świadczyła o wychodzeniu ze stanu zamrożenia, większej integracji i aktywacji układu współczulnego i układu zaangażowania społecznego.

Sesja VIII

    Spotkałyśmy się ponownie po feriach zimowych. Pani Ania i jej córka weszły roześmiane do gabinetu. Zapytałam Zuzię jak się czuje, bo widziałam po zachowaniu, że jest jej jakby lżej i radośniej. Potwierdziła, że właśnie tak się czuje: lżej i radośniej. To pierwszy raz kiedy zidentyfikowała swoje uczucia. Poprzednimi razy nawet jak próbowałam ją wspomóc w określaniu jej stanu emocjonalnego, nie potrafiła odnieść się do moich obserwacji i kwitowała je zwyczajowym: „nie wiem”. Tym razem było inaczej i to stanowiło istotną różnicę.

    Pani Ania opowiedziała, że otrzymała opinię ze szkoły  na temat córki, w której nauczyciele, pani pedagog i pani dyrektor zauważają istotną poprawę w funkcjonowaniu Zuzi. Z opinii wynika, że Zuzia stała się aktywna na lekcjach, więcej się wypowiada, bierze udział w projektach i działaniach klasowych, odrabia zadania domowe i co najważniejsze nawiązuje kontakty z rówieśnikami. Pani Ania  ucieszyła się też tym, że Zuzia po raz pierwszy od pandemii spotkała się z kolegami po szkole i spędziła z nimi popołudnie.

    Zuzia sama włączyła się w opowiadanie mamy dodając szczegóły tej eskapady. Była szczerze rozradowana. Chętnie opowiadała o tym, co się wydarzyło na feriach i o swoich zwierzętach domowych.

    Pani Ania też była wyraźnie ucieszona tymi zmianami. Potwierdziła, że córka również w domu jest swobodniejsza, otwarta, aktywna i chętnie przebywa w towarzystwie mamy.

Pani Ania

    Sesję zaczęłam zwyczajowo przy stopach. Po szybkim osiągnięciu holistycznej zmiany skierowałam uwagę na linię środka i zapytałam ciało p. Ani jak wyraża się aktualnie jej wzorzec zdrowia. Obserwowałam, co się pojawi. Po niedługiej chwili ujrzałam linię środka w postaci strumienia złotego światła, który co pewien odcinek, tworzył sploty przypominające ażurowe, zrobione z drucików bombki. Zauważyłam, że rybka, która swobodnie poruszała się w kanale opony twardej w prosto przebiegających odcinkach linii środka, po dotarciu do tych splotów gubiła się i dezorientowała. Niemniej cały system sprawiał wrażenie bardziej uporządkowanego i wyciszonego w porównaniu z poprzednimi sesjami.

    Powięź miała podobną formę jak linia środka: złote, napełnione energią pasma poprzetykane tymi zapętleniami i splotami, które w jakiś sposób utrudniały przepływ informacji i energii stanowiąc tym samym punkty inercji.

    Zaprosiłam potencję, przestrzeń i ciszę. Obraz znikł. Poczułam dłońmi jak ciało p. Ani wchodzi w stan zaciszenia na wydechu. W ostatnich kilku sesjach bardzo często pojawiało się zaciszenie, które trwało niekiedy 30-40 min. Skupiłam uwagę na doznaniach energii krążącej w moich dłoniach, co pozwoliło mi na utrzymaniu się w osadzeniu i świadomości wewnętrznej ciszy wypełniającej mnie, p. Anię i całą przestrzeń.

    Nie przerywałam procesu zmianą miejsca, czy dodatkowymi pytaniami skierowanymi do ciała p. Ani, ponieważ czułam, że to co się wydarza w ciele, nie wymaga dodatkowych interwencji. Proces przypominał ładowanie akumulatorów w samochodzie, czułam, że potencja wzrasta przywracając harmonię i zdrowie.

    Na koniec sesji ponownie zadałam pytanie ciału, jak teraz wyraża się wzorzec zdrowia. W odpowiedzi zobaczyłam równy, jednolity strumień delikatnej, lekko bladej energii, wzdłuż linii środka i w całej powięzi, wolnych już w większości od splotów i zapętleń. Punkty inercji rozpuściły się uwalniając utkniętą w nich energię i wzmacniając wewnętrzną potencję.

    Pani Ania tym razem zauważyła lekkie mrowienie w nodze i w karku. Poza tym powiedziała, że czuje się dobrze i nie nie wiedziała, co mogłaby dodać jeszcze do opisu swoich doznań.

Zuzia

    Sesję rozpoczęłam jak zwykle przy stopach, osadzając się i czekając na holistyczną zmianę. Zuzia bardzo szybko zagłębiła się w stan głębokiego rozluźnienia i mogłam przenieść uwagę na linię środka, która  niemal od razu ukazała pod postacią dwóch linii – jednej, po lewej stronie ciała, świetlistej i gładkiej, połyskującej biało – żółtym światłem. Druga połowa, po prawej stronie ciała, miała osobliwy wygląd wieży ułożonej z żółtych pionków do gry planszowej, ciasno nałożonych jeden na drugi, które w pewien sposób dzieliły tę stronę linii środka na segmenty. O ile po lewej stronie rybka mogła swobodnie poruszać się w kanale opony twardej, o tyle po prawej każdy pionek ograniczał jej swobodę, zamykając ją w ciasnej przestrzeni każdego z nich z osobna. Całość była jasna, świetlista, co świadczyło o znaczącym postępie w procesie zdrowienia i wychodzenia ze stanu zamrożenia. Posegmentowana prawa strona linii środka mogła sygnalizować o trwających jeszcze problemach natury dysocjacyjnej, o mechanizmach obronnych polegających na zamykaniu się i chronieniu przed innymi. Nie wnikałam  jednak w interpretacje, zaprosiłam potencję i przestrzeń. Dłońmi wyczułam średni pływ. Obraz bardzo pomału zaczął się zmieniać. Pionki rozpuściły się jak masło na słońcu i zobaczyłam jak rybka zaczyna się swobodniej poruszać pośród niknących pionków. Stopniowo obydwie części linii środka zespalały się w jedno jasne pasmo, z którego światło i  przestrzeń zaczęły rozprzestrzeniać się na całe ciało. Tymczasem średni pływ przeszedł w zaciszenie na wydechu, a Zuzia zapadła w sen. Uznałam, że również w przypadku Zuzi zmiana mojej pozycji mogłaby niepotrzebnie zakłócić przebieg procesu, więc pozostałam nadal przy stopach, aż proces się dopełni. Siedziałam wsłuchując się w ciszę i utrzymując stan głębokiego osadzenia w sobie samej. Zuzia zasnęła tak mocno, że nie reagowała na żaden sygnał z mojej strony. Kiedy sesja dobiegała końca jeszcze raz poprosiłam ciało Zuzi aby mi przedstawiło, jak w tym momencie wyraża się jego zdrowie. Linia środka i powięzie były świetliste i emanowały biało-żółtym światłem. Dłońmi wyczuwałam piękną potencję i żywość tkanek. Ciało wydawało się lekkie i elastyczne.

    Zuzia tak mocno zasnęła, że po skończonej sesji zostawiłam ją przykrytą kocem, żeby mogła spokojnie w swoim tempie przebudzić się i powrócić do świadomości swojej obecności w ciele i w gabinecie. Po kilku minutach przebudziła się zaskoczona, że tak mocno zasnęła. Wyglądała na odprężoną i radosną. Wyczuwałam w niej po raz pierwszy jakąś lekkość i radość. Zuzia nadal nie potrafi opowiadać o swoich doznaniach, ale jej ciało i mowa niewerbalna mówią wystarczająco czytelnie o poprawie jej stanu psychicznego i powrocie do stanu wewnętrznej integralności.

    Przy wyjściu obydwie i p. Ania i Zuzia uścisnęły energicznie moją dłoń, żegnając mnie z uśmiechem i rozgadane wyszły z gabinetu.

Podsumowanie 1

    Osiem sesji terapii czaszkowo-krzyżowej dla Zuzi i jej mamy odsłoniło mi zupełnie nową perspektywę terapii pacjentów ze stanami dysocjacyjnymi powstałymi w wyniku traumy. Z moich dotychczasowych doświadczeń wynika, że proces psychoterapii bazującej na rozmowie jest w takich przypadkach niezwykle trudny i żmudny i nierzadko ponosi fiasko, tak jak to było w przypadku Zuzi, której poprzednia terapeutka zrezygnowała z prowadzenia psychoterapii po pół roku jej trwania, nie mogąc ruszyć z miejsca.

    Kiedy neurocepcja ulega zaburzeniu na skutek traumatycznych doświadczeń i utrzymuje organizm w permanentnym poczuciu zagrożenia, ze stale włączonymi systemami obronnymi, to pacjent pogrążony w inercyjnych stanach zamrożenia, depersonalizacji i derealizacji nie jest w stanie prawidłowo odczytać sygnałów bezpieczeństwa wysyłanych przez terapeutę, nie jest w stanie skupić się na rozmowie, zrozumieć wypowiadanych przekazów, uzyskać wglądu w swoje przeżycia i stany emocjonalne, ani zmotywować się do podjęcia proponowanych ćwiczeń, nawet ćwiczeń relaksacyjnych. Takie sesje są niezmiernie frustrujące dla pacjenta i dla terapeuty. Po jednej stronie mamy wówczas terapeutę, który próbuje wspiąć się na wyżyny własnej kreatywności i pobudzić pacjenta do jakiejkolwiek interakcji, a po drugiej mamy pacjenta zamienionego w przysłowiowy słup soli, milczącego, z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu, zamkniętego we własnym świecie, odizolowanym grubym murem obronnym, w którym zamiast okien na świat widać jedynie otwór strzelniczy.

    Terapia czaszkowo-krzyżowa omija wszystkie trudności kontaktu werbalnego, nie wymaga od pacjenta podejmowania ćwiczeń pomiędzy sesjami, nazywania uczuć i doznań cielesnych, koncentrowania się na wypowiedziach własnych i  terapeuty, refleksji, poszukiwania znaczeń albo rozwiązań etc., co notabene ze względu na wyłączony system zaangażowania społecznego jest zwyczajnie niemożliwe do osiągnięcia.

    Jedyną trudnością w terapii czaszkowo-krzyżowej jest zachęcenie pacjenta, aby zechciał spróbować takiej właśnie formy leczenia. Tak było w przypadku Zuzi, która nie chciała żadnej formy bliższego kontaktu, ani w rozmowie, ani tym bardziej przez dotyk i w dodatku leżąc, co prawdopodobnie mogło nasuwać jej skojarzenia jeszcze większej bezbronności i zagrożenia. Dopiero, kiedy jej mama wyraziła zgodę na spróbowanie pracy z ciałem i mając mamę cały czas przy sobie, Zuzia uznała, że może spróbować.

     Jeśli ta trudność przekonania pacjenta do biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowej zostanie przezwyciężona i kontakt terapeutyczny zostanie wynegocjowany, powrót do zdrowia przybliża się niemal siedmiomilowymi krokami.

    Dla mnie symptomy powracającej równowagi i wewnętrznej integracji były widoczne już w trakcie pierwszej sesji cranio, kiedy zaobserwowałam działanie potencji w ciele, której skutkiem był ruch i pojawienie się pierwszych, słabych przebłysków światła w tkankach. Ani Zuzia, ani jej mama zdominowane przez własne systemy obronne, bez świadomości własnego ciała, nie mogły tego jeszcze w pełni świadomie dostrzec. Niemniej jednak chciały kontynuować terapię, przedkładając jej ważność nad lekcje w szkole, kiedy nie można było znaleźć dogodnego terminu, mimo że nie potrafiły określić dlaczego.

    Pozytywne efekty terapii następowały bardzo szybko, z sesji na sesję. Przede wszystkim Zuzia nie oponowała już przeciwko spotkaniom, jak stwierdzała lakonicznie od początku procesu: „nie przeszkadzało jej to”, a w miarę jego trwania, wyraźnie artykułowała, że chce przychodzić na sesje, choć nadal nie wiedziała dlaczego. Z tygodnia na tydzień zaczęła „wychodzić ze swojej nory” i nawiązywała więcej kontaktów z mama, a potem z rówieśnikami w szkole. Przestała zasłaniać twarz grzywką, jej mimika ożyła, pojawiła się prozodia głosu, a po czwartej sesji zniknął u niej bardzo ostry zapach potu, który nie miał nic wspólnego z higieną, a był spowodowany intensywnym wydzielaniem hormonów stresu. Zapach był tak ostry, że po każdej sesji trzeba było wietrzyć gabinet przez 15 min, robiąc intensywny przeciąg. Ta skokowa zmiana zapachowego sygnału  jasno świadczyła o wyhamowaniu napięcia układu przywspółczulnego grzbietowego (podprzeponowego) i współczulnego, i o wzroście aktywacji systemu zaangażowania społecznego. Również, u obydwu pacjentek, ustały chroniczne infekcje układu oddechowego – można by to uznać za przypadek, jednak drogi nerwowe tworzące system zaangażowania społecznego są tymi samymi wiązkami nerwowymi, które odpowiadają za utrzymanie homeostazy i odporności organizmu, zatem naturalną konsekwencją aktywacji systemu zaangażowania społecznego jest również poprawa zdrowia na poziomie fizycznym.

    Każda sesja wnosiła coś nowego i następował sukcesywny progres. Po siódmej sesji Zuzia potrafiła zidentyfikować pierwsze uczucia, jakich doświadczała: lekkości i radości, co niezmiernie mnie ucieszyło, bo wskazywało na odzyskiwanie czucia siebie.

    Nadal nie nastał jeszcze moment, w którym można by było rozpocząć pracę psychoedukacyjną, trening świadomego autoregulowania emocji, pogłębiania świadomości siebie, rozpoznawania własnych skryptów i schematów, wewnętrznych imperatywów myślowych i behawioralnych, jednak najważniejsza była istotna poprawa funkcjonowania w życiu codziennym i odzyskana przez Zuzię łączność ze światem i z sobą samą.

     Powyższy przypadek pacjentki uwidacznia skuteczność interwencji przeprowadzonej metodą biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowej w sytuacji doświadczanej dysocjacji na skutek traumatycznych przeżyć. Teoria poliwagalna wyczerpująco wyjaśnia mechanizmy zaburzeń na poziomie fizjologii, do którego to poziomu odnosi się bezpośrednio terapia czaszkowo-krzyżowa, stanowiąc niezwykle kompletne i efektywne narzędzie pomocy terapeutycznej.

Renata Andrzejak-Szymańska

Cytaty:

  1. Michael Kern „Mądrość ciała; czaszkowo-krzyżowe podejście do istoty zdrowia”, Wydawnictwo Virgo, wydanie I, 2012r., strona 4
  2. Michael Kern „Mądrość ciała; czaszkowo-krzyżowe podejście do istoty zdrowia”, Wydawnictwo Virgo, wydanie I, 2012r., strona 5
  3. Michael Kern „Mądrość ciała; czaszkowo-krzyżowe podejście do istoty zdrowia”, Wydawnictwo Virgo, wydanie I, 2012r., strona 11
  4. Stephen W. Porges „Teoria poliwagalna. Przewodnik”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, wydanie I, 2020r., strona 23

Literatura:

Stephen W. Porges „Teoria poliwagalna. Przewodnik”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, wydanie I, 2020r.

Deb Dana „Teoria poliwagalna w psychoterapii”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, wydanie I, 2020r.

Michael Kern „Mądrość ciała; czaszkowo-krzyżowe podejście do istoty zdrowia”, Wydawnictwo Virgo, wydanie I, 2012r.

 

Załącznik wzoru wyrażonej zgody na przeprowadzenie badań

Zgoda na udział w badaniach

Nazywam się Renata Andrzejak-Szymańska, jestem studentką Biodynamicznej Terapii Czaszkowo-Krzyżowej w Europejskim Centrum Terapii we Wrocławiu.

Uprzejmie proszę o zgodę na udział w badaniach naukowych do mojej pracy dyplomowej pt. „Zastosowanie biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowej w procesie psychoterapii – studium przypadku.”

Badanai polegają na wzięciu udziału w 8 bezpłatnych sesjach biodynamicznej terapii czaszkowo-krzyżowej w częstotliwości 1 sesja na 1-2 tygodnie, w okresie grudzień 2022 – luty 2023 r.

Dziękuję

Renata Andrzejak-Szymańska

Wyrażam zgodę na badanie (nazwisko klienta)                                           data