Terapia czaszkowo-krzyżowa to holistyczne podejście do zdrowia pacjenta.

Jest to forma łagodnej terapii manualnej, która ma na celu rozwiązywanie problemów zarówno strukturalnych jak i emocjonalnych, z jakimi zgłasza się do gabinetu dana osoba.

Terapia czaszkowo-krzyżowa pozwala zajmować się uzdrawianiem fizycznym.

Za pomocą terapii możemy obserwować ruchy energii, oceniać siły witalne pacjenta, a także zobaczyć pierwotny wzorzec, który odpowiada za budowanie całej struktury.

Według mojej oceny terapia czaszkowo – krzyżowa jest metodą uzdrawiania o ogromnym potencjale.

W terapii czaszkowo-krzyżowej kładzie się nacisk na esencję zdrowia – Oddech Życia, niewidzialną siłę, tzw. wrodzony plan samoleczenia się.

Oddech Życia ma specyficzny związek z płynem mózgowo-rdzeniowym, ponieważ skupia się w nim, wpływając bezpośrednio na mózg i rdzeń kręgowy.

Pulsacja płynu mózgowo-rdzeniowego ma fundamentalne znaczenia dla funkcjonowania naszego organizmu. Terapia czaszkowo-krzyżowa uczy możliwości kontaktu i pracę z podstawową mądrością ciała, matrycą zdrowia.

My, terapeuci pracujemy z istotą ludzkiego doświadczenia, która jest bardzo ważna pod wieloma względami: na poziomie fizycznym odpowiada za ustawienie wszystkich funkcji życiowych, a na poziomie psychologicznym zawiera modele, których używamy do przechowania własnych doświadczeń oraz ogólne skojarzenia, które mamy z naszą historią życiową.

Na końcu dotykamy kwintesencji duchowej, która odkrywa przed nami sens istnienia.

Podejście biodynamiczne proponuje pracę wielowymiarową zarówno na poziomie anatomii i fizjologii człowieka, jak i na poziomie ludzkiego potencjału.

W pracy terapeutycznej za pomocą tej metody badamy ciągłość procesów życiowych od naciągniętych tkanek i znikających traum, do płynu w organizmie i pierwowzoru energetycznego, który odpowiada za funkcjonowanie wszystkich płynów i tkanek.

Dodatkowo terapia czaszkowo-krzyżowa pozwala nam się przekonać, w jaki sposób w organizmie manifestuje się zdrowie i choroba, jakie znaczenie mają emocje i pobudzenie układu nerwowego u pacjenta.

Podejście biodynamiczne w terapii czaszkowo-krzyżowej jest nie tylko metodą terapeutyczną, ale również filozofią uzdrawiania. Za jej pomocą uczymy się sztuki uważnego słuchania ludzkiego organizmu.

Kiedy przychodzą do nas pacjenci, którzy nie radzą sobie z emocjami, tłumaczymy im, że każdy stres, każda emocja czy trauma, wszystko zapisuje się w naszym ciele.

I jak idą do psychologa czy psychoterapeuty zrobić porządek w głowie, tak naszym zadaniem jest pomóc im zrobić porządek w ciele.

Terapia czaszkowo-krzyżowa wspomaga naturalne procesy organizmu do utrzymania zdrowia w dobrej kondycji i pomaga zachować w równowadze nasze emocje oraz nasze ciało, ponadto uaktywnia procesy samoleczenia.

Terapia czaszkowo-krzyżowa jest sposobem leczenia dla osób zestresowanych i znerwicowanych. To pomoc dla osób, które cierpią na bezsenność i mają problemy z koncentracją. Jest bardzo pomocna przy problemach hormonalnych i wspomaga leczenie depresji. Terapia czaszkowo-krzyżowa pomocna jest przy zaburzeniach jelitowych oraz w problemach z układem odpornościowym.

Terapia czaszkowo-krzyżowa pozwala usunąć z organizmu różnego rodzaju napięcia w ciele lub bóle głowy (np. z nadmiaru stresu) doprowadzić zdrowie do równowagi.

Spektrum działania terapii czaszkowo-krzyżowej jest ogromne. Pozytywne efekty terapii można zaobserwować zarówno u dorosłych pacjentów, jak i u dzieci.

W trakcie sesji delikatnie i bezboleśnie pracujemy na kościach czaszki, powięzi czy kości krzyżowej. Pracę z pacjentem zaczynamy od stóp bądź od ramion, aby sprawdzić w jakim stanie jest organizm. Następnie szukamy przeszkód w przepływie płynu mózgowo-rdzeniowego, sprawdzamy jakie zasoby ma dana osoba i w odpowiedzi na to, dobieramy odpowiednie techniki oraz pokłady terapeutyczne.

Czasami mogą to być układy wyciszające, czasami pobudzające, a czasami będzie to praca, która polega wyłącznie na zrównoważeniu organizmu.

Czas jednej sesji terapii zazwyczaj trwa godzinę zegarową, ale może być przedłużony do półtorej godziny lub skrócony do pięciu minut.

Długość sesji zależy w główniej mierze od organizmu pacjenta. Techniki stosowane w trakcie terapii są bezbolesne i nie trzeba w żaden specjalny sposób przygotować się do terapii.

Sama sesja jest dla pacjenta przyjemna i komfortowa w odczuciu.

Większość pacjentów zasypia w trakcie terapii.

Naszym zadaniem jako terapeuty jest stworzenie takich warunków dla pacjenta, aby poczuł się komfortowo, bezpiecznie i w najwyższym stopniu otoczony opieką.

W tym celu stosujemy trzy, szczególnie ważne punkty podporu terapeuty:

Punkt ugruntowania łączący terapeutę z ziemią. To najważniejszy punkt, który łączy nas, terapeutów z rzeczywistością. Sprawia, że nasza pozycja w przestrzeni jest stabilna i jednocześnie umożliwia wgląd w siebie. Pozwala poczuć, że jesteśmy tu i teraz, daje nam pewność, że pozostaniemy w idealnej równowadze podczas wędrówki wśród doświadczeń naszego pacjenta.

Punkt skupienia – równowagi (nasze centrum) to miejsce neutralne, przestrzeń ciszy i bezruchu w naszym ciele. Miejsce pozbawione w danej chwili myśli i emocji nie jest stałe, ale zmienia się pod wpływem doświadczeń.

Każdy ruch i aktywność powstaje z bezruchu. Stąd też będzie wychodzić nasza uwaga podczas terapii.

Punkt ukierunkowania (odniesienia), który ustala stosunek między naszym ciałem a ciałem pacjenta. Jest to szczególnie ważny punkt dla terapii czaszkowo-krzyżowej, ponieważ będzie on nadawał kierunek leczenia, dlatego ta umiejętność ma podstawowe znaczenie.

Punkt podporu terapeuty jest szczególnie ważny dla świadomej pracy nad ciałem pacjenta. Pozwala skupić uwagę i zachować właściwą perspektywę. W podejściu biodynamicznym odnosimy się do podstaw funkcjonowania żywego organizmu.

Spotykamy się z pierwotnym wzorcem innej istoty! Żeby go zobaczyć musimy stworzyć odpowiednią, bezpieczną przestrzeń, w której ujawnia się dynamika systemu.

Składa się na to kilka rzeczy:

  • Pacjent musi czuć się swobodnie. Nasz fizyczny dotyk nie może powodować żadnych napięć w ciele pacjenta, dlatego wykorzystuje się bardzo lekki i miękki dotyk. Ustalenie odległości i granic kontaktu ma ogromny wpływ na jakość energii i stan świadomości utrzymywanych podczas terapii. W tym polu system energetyczny pacjenta musi mieć wystarczającą przestrzeń do ruchu. Energia zawsze przepływa przez jakieś pole. Im bardziej naturalne jest pole, tym swobodniej płynie energia. Dlatego w terapii czaszkowo-krzyżowej tak ważna jest umiejętność stworzenia adekwatnej przestrzeni i naturalnego pola percepcji.
  • Dbamy również o komfort i bezpieczeństwo swoje poprzez uziemienie, ugruntowanie stwarzając granice kontaktu i wygody dla samych

  Tytułem mojej pracy jest wpływ terapii czaszkowo-krzyżowej na bóle kolan.

Uznałam bóle kolan za ciekawy temat, ponieważ uważam, że to problem nie tylko struktury kostno-stawowej, mięśniowej czy powięziowej. Uważam, że na pełny obraz bólu kolan składają się też emocje, problemy, ciężary psychiczne, jakie nosi pacjent.

 Recall Healing, autor Totalnej Biologii pisał:

 „Kolana wiążą się z ruchomością i stabilizacją. Gdy mówimy o stawach, musimy wziąć pod uwagę dwa symbole znaczenia kości, które nawzajem się uzupełniają.

  – Po pierwsze: aspekt statycznym – zapobieganie niechcianym ruchom i zapewnienie sztywnego podparcia.

– Po drugie: aspekt dynamiczny – zapewnie nieruchomości.

Konflikty:

  1. Konflikt związany z jednym lub obydwoma kolanami.
  2. Konflikt wymuszonego posłuszeństwa lub obowiązku.

PRZYKŁADY:

 – Muszę pracować dla swojej matki, a wcale nie chcę.

– Posłuszeństwo bez słowa sprzeciwu.

– Obowiązek zrobienia czegoś.

– Bycie zmuszonym do ugięcia kolan, klęknięcia. 

  1. Konflikt obniżenia wartości związanego z czymś fizycznym-np. ze sportem.
  2. Konflikt związany z duchowością (w niektórych religiach).

5.Konflikt związany ze staniem i chodzeniem.

PRZYKŁAD:

Nie mogę przez długi czas chodzić ani stać, ponieważ mam „słabe” kolana.”

Zanim zacznę opisywać o wpływie biodynamiczny terapii czaszkowo-krzyżowej na ból kolan, jaki zaobserwowałam u pacjentów podczas sesji terapeutycznej, napiszę najpierw o budowie i funkcji stawu kolanowego, posiłkując się rysunkami zapożyczonymi z Anatomii Sobotta

Staw kolanowy to największy rozbudowany ludzki staw, który stanowi połączenie między udem a podudziem. Pełni on kilka istotnych funkcji:

  • przede wszystkim trzyma on ciężar całego ciała i sprawia, że postawa człowieka w trakcie ruchu jest stabilna,
  • jest stawem obrotowo zawiasowym, w którym zachodzą ruchy zgięcia, wyprostu i rotacji.

Każdy uraz, kontuzja, deformacja, jednym słowem – niedomaganie tego stawu ma silny wpływ na cały nasz organizm i jego funkcjonowanie. Ograniczenia ruchowe i ból, jaki im towarzyszy, mocno przenoszą się na sferę fizyczno-psychiczną i zaburzają prawidłowe funkcjonowanie człowieka.

Jak powiedział Juwenalis z Akwinu, rzymski poeta satyryczny „w zdrowym ciele zdrowy duch”.

Postanowiłam sprawdzić prawdziwość słów rzymskiego poety. Wykonałam cztery sesje w odstępie tygodniowym na chętnych pacjentach skarżących się na bóle kolan.

Wykorzystałam w tym celu podejście biodynamiczne terapii czaszkowo-krzyżowej oraz sprawdziłam wpływ tej terapii na poprawę aktualnego stanu pacjenta.

Badaniu zostało poddanych sześć osób: trzy kobiety i trzech mężczyzn w przedziale wiekowym 50-55 lat bez dodatkowych, poważnych chorób współistniejących.

Uwagę moją szczególnie przykuł Pan P., ale o jego przypadku napiszę w dalszej części niniejszej pracy.

Podczas pracy z pacjentami zawsze kładę nacisk na higienę pracy:

  • ustawienie punktów podporu terapeuty
  • negocjowanie odpowiedniego kontaktu i pola relacyjnego
  • naturalne słuchanie i utrzymywanie szerokiego pola percepcji
  • orientowanie się na całość bez problemu
  • wyczuwanie obecności wzorców inercyjnych i ich punktów podporu

Po zakończeniu czterech sesji terapeutycznych ani ja, ani pacjenci nie zaobserwowaliśmy poprawy w zmniejszeniu bólu kolan.

Pacjenci zgłaszali wyłącznie, że lepiej się czują psychicznie, są bardziej zrelaksowani, wypoczęci, spowolnieni i mniej zdenerwowani, obserwują również, że mają większy dystans do naglących spraw i że poprawił im się komfort snu.

Przez czas wszystkich sesji u wyżej wymienionych pacjentów skupiałam się na ich kolanach. Wyczuwałam nieprawidłowe wzorce, ograniczenia i blokady, podążałam za zniekształceniami, ruchami, obserwowałam każdy ruch, ale nie odnotowałam żadnej poprawy w samych kolanach, żadnej wyraźnej ulgi, żadnego zmniejszenia bólu.  

W tym miejscu pragnę skupić się przede wszystkim na jednym pacjencie, wspominanym wcześniej, Panu P.

Pan P. Lat 51

Pan P. był w przeszłości zawodnikiem judo i innych sportów walki, które zaliczają się do sportów kontaktowych, urazowych. Mój pacjent był w przeszłości często kontuzjowany. Zapytany o stan zdrowia i samopoczucie, odparł, że brak mu energii życiowej, że nic mu się nie chce i do wszystkiego musi się zmuszać. Przyznał, że wszystko go boli (zwłaszcza kolana), nie może spać ani chodzić. Każdy wysiłek, ruch sprawia mu ból.

Pan P. porusza się w pozycji przygarbionej, z przykurczonymi, lekko ugiętymi kolanami. Pacjent zmusza się do jakiegokolwiek wysiłku, by się rozruszać, a jego życie to ciągły bólu.

Terapia

Pacjent położył się na stole.  Pod głowę ułożyłam mu wygodną, miękką, przyjemną w dotyku poduszkę, pod kolana również włożyłam mu dużą, miękką i bardzo wygodną poduszkę.

Dodatkowo przykryłam Pana P. kołdrą sensoryczną. Pierwsze reakcja Pan P. na sam komfort pozycji była bardzo pozytywna: powiedział, że nie pamięta, żeby kiedyś ktoś tak zadbał o niego.

Wyjaśniłam Panu P. na wstępie, na czym będzie polegała terapia, co będę robiła i z czym będziemy pracować.

Ustaliliśmy zasoby: co lubi robić? W ciele ciężko było mu znaleźć miejsce, które było by zasobem. Wszędzie odczuwał ból i ciążące mu nieprzyjemne wspomnienia.

Każda kontuzja niesie za sobą historię. Pan P. wolałby nie wracać do tego w rozmowie.

Siadłam przy stopach pacjenta uziemiając się, ugruntowując. Dotknęłam delikatnie stóp Pana P., kontaktując się z jego systemem, ustalając granice kontaktu i bezpieczną przestrzeń do pracy dla nas obojga.

Zanim zapytałam Pana P., czy kontakt dla niego jest przyjemny i komfortowy wiedziałam, że tak jest, gdyż organizm sam mi to pokazał poprzez wyczucie średniego płynu i w ruchach, jakie zaczęły się pojawiać.

Pan P. potwierdził, że wszystko jest super. Zaczynając pracę z każdym pacjentem zawsze zapraszam w chwili kontaktu moich Opiekunów, moich Aniołów Stróżów, Opiekunów danej osoby, z którą pracuję, Aniołów Stróżów, Opiekunów Światła, by przestrzeń, w której się znajdujemy był święta i chroniona i by nic niepowołanego się do niej nie przedostało.

Zapraszam wszystkich tych, którzy chcą nas wesprzeć w sesji dla pacjenta, by organizm pacjenta mógł wziąć to, co najlepszego dla siebie.

Stwarzam przestrzeń dla pacjenta tworząc ogromną bańkę w środku. Wielkość bańki jest zależna od potrzeb pacjenta.

Mierzę czas, jaki nam pozostał do pracy i komunikując się z systemem pacjenta, jego wewnętrznym lekarzem, proszę, by postarał się zakończyć pracę o konkretnej godzinie.

Po ustaleniu nasłuchuję siedząc przy stopach pacjenta i obserwuję bez oczekiwań, z ufnością, bez wymagań, z bezwarunkową miłością i wdzięcznością do tego, co organizm pacjenta mi pokazuje.

Podążam za nim jak korek na rzece, z subtelnością, wyczuciem, opiekuńczością, zrozumieniem, zaufaniem. Tam, gdzie on, tam i ja. Jakbym była uwiązaną nitką, która płynie po rwącej rzece, która krok w krok podąża za lekarzem,

 nie przeszkadzając, nie sugerując, nie wymuszając nic na nim. Wręcz swoją obecnością dając bezpieczeństwo i komfort, że w każdej chwili może na mnie liczyć. Podczas pierwszej sesji z Panem P., po w pracy z kolanami, po tym jak przy stopach pacjenta wszystko się wyrównało, uspokoiło i nastała cisza, przeszłam do chwytu na kanapkę na prawe kolano.

Siedząc przy prawym kolanie, utrzymując pole percepcji i komfortową odległość, nasłuchiwałam i obserwowałam ruchy, jakie mi organizm pokazywał.

Podczas, gdy prawą dłoń trzymałam na rzepce, a lewą pod kolanem, poczułam, jakby obie dłonie przesuwały się względem siebie wzdłuż, na przemiennie, prawa w górę lewa w dół, a następnie prawa kręciła się w lewo, a ta pod kolanem, w prawo potem odwrotnie, a następnie obie zsynchronizowały się i zaczęły kręcić razem w prawą stronę, zgodnie ze wskazówkami zegara. Po chwili nastąpiła cisza, jakby rzepka potrzebowała się unieść, dając przestrzeń dla struktur znajdujących się pod nią.

Zaprosiłam przestrzeń pomiędzy moje dłonie i mentalnie poszerzyłam ją przy kolanie, i czułam, jak kości poruszają się względem siebie, a rzepka wykonuje ruchy jakby chciała się uwolnić z zatrzasku.

Potem nastała cisza i przeszłam do lewego kolana, powtarzając te same czynności.

Na lewym kolanie informacja z systemu pacjenta była troszkę inna, ale prawie taka sama. Jakby system chciał mi pokazać, że nic nowego nie wymyśli: ruchy to ruchy.

Po ustaniu ruchu i nastaniu ciszy przeszłam do stóp, by zobaczyć co się zmieniło.

Pacjent zasnął w trakcie terapii. Przy stopach tym razem było zdecydowanie spokojniej. Wyczułam subtelną poprawę. Jakby system ustawiał się w formie lekkich ruchów przesuwnych w kończynach. To jedna robiła się krótsza, druga w tym czasie stała albo się skracała dogłowowo i na odwrót. Potem jakby nogi pokazywały ruch (jakby pacjent robił powolne kroki do przodu, potem do tyłu i jeszcze po tym obie nogi naraz, zupełnie jakby zataczały koło, najpierw w lewo, potem w prawo). Nastała cisza. Po dłuższym przebywaniu w tej ciszy, w płynie średnim na wydechu przeszłam do trzymania dwubiegunowego.

Tu obserwowałam ruch płynu mózgowo-rdzeniowego. Jego potencjał był bardzo słabo wyczuwalny i potrzebował dłuższej chwili, zanim w ogóle zaczął się ruch.

Zdecydowanie bardziej wyczuwalny był przy trzymaniu kości krzyżowej i kości sitowej.

Czułam leniwy ruch, przypominający trzymany w dłoniach embrion, który zwija się i rozwija.

W tym chwycie na wdechu poprosiłam w myślach o zakończenia pracy na dziś i zamknięcie wszystkich struktur i systemów, które zostały otwarte w pracy w ciągu sesji. Delikatnie odłożyłam dłonie, wpierw jedną, potem drugą rękę jednocześnie kładąc je na pacjencie. W głębi siebie czułam jeszcze kontakt z systemem i ciałem pacjenta, więc podziękowałam na współpracę Aniołom Stróżom, Opiekunom naszym wszystkim, tym, którzy wspierali nas w tej terapii dla Pana P i Opiekunom Światła.

I na głos podziękowałam Panu P.

Poprosiłam, żeby jeszcze chwile poleżał w spokoju, a ja w tym czasie naleje herbaty i zdejmę obciążeniową kołdrę. Powiedziałam, że jak będzie gotowy to, żeby usiadł.

Pacjent po sesji ocenił, że czuje się bardziej zrelaksowany, spokojniejszy, lecz po zrobieniu paru kroków powiedział, że nie czuje żadnej różnicy, jeśli chodzi o stan kolan.

Poprosiłam, żeby poobserwował się do następnej wizyty za tydzień i jeśli będzie miał jakieś pytanie, to w każdej chwili może do mnie zadzwonić i zapytać.

Druga sesja u Pana P. nie różniła się za dużo od poprzedniej.

Po pierwszej sesji powiedział, że lepiej mu się spało, ale innych zmian nie zauważył.

Na drugiej sesji dodatkowo pracowałam z kością krzyżową, wzmacniając zasoby.

W samej kości czułam duży ciężar, jakby ogromny ciężki zimny, czarny głaz leżał mi na dłoni.

Po dłuższym czasie siedzenia przy kości, obserwowania, zapraszania przestrzeni oraz potencjału, zaczęło robić się jaśniej, lżej i cieplej. Kość zaczęła wykonywać minimalne ruchy spiralne w lewą stronę, potem na boki, potem w prawą i nastała cisza. Po czym mocno poczułam wdech w średnim pływie i kość ruszyła w górę dogłowowo i w rytmie wdechy i wydechy poruszała się dogłowowo i ogonowo.

Potem przeszłam do kolan, choć jak wspomniałam wcześniej nie było różnicy w pracy z kolanami, poza tym, że czułam jakby ciut wyraźniej i mocniej pracowały.

Pracę nad pacjentem zaczęłam i zakończyłam jak zawsze z wdzięcznością. Pacjent tym razem powiedział, że odczuwał relaks, gdy byłam przy stopach, przy kości krzyżowej czuł intensywne ciepło i przy kolanach.

Kolejna wizyta – pacjent mówi, że nie zaobserwował znaczącej poprawy odnośnie kolan. Nadal go bolą, są ociężałe, sztywne, ograniczają ruch i mało elastyczne.

Na kolejnym seminarium podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z asystentką Julią. Powiedziałam, że nie widzę efektów pracy z terapią. Powiedział mi, żebym pracowała z całym systemem, nie skupiając się tylko na kolanach. Przekazała mi, że mam pójść za systemem, tym wrodzonym planem leczenia, który pacjent ma w sobie i pracować z tego miejsca.

Podpowiedziała, bym sprawdziła, co system mi pokaże oraz poradziła, by myśleć o intencjach odnośnie kolan, a nie skupiać się tylko na kolanach i siedzieć tylko przy nich.

Tak też zrobiłam.

Po powrocie z seminarium, na następnej sesji z Panem P.  standardowo zaczęłam od stóp (zawsze z każdym pacjentem zaczynam pracę od stóp).

Czuję wtedy większą współpracę i większe zaufanie ze strony pacjenta i jego systemu, niż jeśli zaczynam od ramion.

W pracy z Panem P. zachowałam wszystkie zasady BHP pracy w stosunku do pacjenta, jak i samej siebie.

Tym razem nie skupiałam się wyłącznie na samych kolanach, na ich strukturze, ograniczeniach, dysfunkcjach, prawidłowościach, tylko tym razem moja uwaga była na całym systemie, całym organizmie Pana P. i to było już trudne i bardzo męczące gdyż utrzymanie uwagi tu i teraz w strukturze, tam gdzie trzymam dłonie np. stopy będąc w średnim pływie nasłuchując go, podążając za nim i cały czas trzymać wszystko uważnie, z jednoczesnym zachowaniem pola percepcji i komfortu dla Pana P, i dla mnie (bezpiecznej komfortowej odległości).

Tym razem praca wyglądała zupełnie inaczej. Pomimo intencji pracy z kolanami system ani na chwilę w tej sesji mnie nie zaprowadził do nich, za to zaprowadził mnie do kości krzyżowej.

Podczas tej sesji spędziłam przy kości krzyżowej prawie cały czas mając w myślach intencję wspierającą kolana.

Odczuwałam mentalnie ciężar kości jako coś ogromnego, zimnego, czarnego o nieznanej mi strukturze (nie metal, nie skała), nie zmaterializowanego.

Drugą rękę położyłam na podbrzuszu i poprosiłam w myślach o przestrzeń i rozluźnienie między moimi dłońmi. Po chwili jak poczułam kulę ciepła, przyjemny lekki powiew pomiędzy moim dłońmi. Zdjęłam lewą rękę z góry i nasłuchiwałam dalej. Kość krzyżowa zrobiła się ciut lżejsza i jaśniejsza.

Z koloru czarnego przybrała kolor szary, ale nadal jakby zamrożona, zatrzaśnięta i uwięziona. Trzymając ją w prawej dłoni poprosiłam o wzmocnienie zasobów, o potencjał kości krzyżowej. Wtedy poczułam jakby zaczęła się zapadać, zaczęła robić się ciepła, a jej zapadanie nie miało końca. Zupełnie jakby ognista kula położona na czubku lodowca swoim gorącym potencjałem topiła wszystko pod sobą, a ona się zapadała i zapadała robiąc przestrzeń i jakby zrywając przecinając wszystkie liny jakie były pod nią, by ją uwolnić.

Podążałam za tą kulą ciepła, tak przyjemnego a zarazem tak potężnego. Potem nagle się zatrzymała, a ja czułam jakby moja mentalna ręka z tą kula sięgnęła jądra ziemi, jakby podążała do źródła do matki.

Z wdzięcznością, bezwarunkową miłością i akceptacją do tego, co się dzieje i stanie, cierpliwie czekałam w ciszy obserwując tę małą kulkę ciepła, a jakże potężną przy tej na dole ogromnej, z której zewsząd wylewała się lawa, zupełnie, jakby córka spotkała się matką.

Po około 2–3 minutach ciszy i bezruchu w byciu z systemem, utrzymując uwagę na całym ciele, systemie pacjenta w polu bezpiecznej uwagi i percepcji, w odpowiedniej odległości kość krzyżowa się ruszyła, a kula zrobiła się jasna, lekka, ciepła.

Moja mentalna ręka wróciła z kulą do kości krzyżowej, do tu i teraz, i pięknie kość krzyżowa zaczęła tańczyć, obracając się najpierw w lewo, wykonując przy tym parę kółek, potem w prawo, ucichła, zatrzymała się w bezruchu, tak jakby tymi okrężnymi ruchami robiła sobie wygodne miejsce (jak kura, która wydrapuje pod sobą miejsce, by wygodnie się usadowić).

I tak w ciszy tkwiliśmy, tzn. ja z systemem Pana P., bo on najwyraźniej smacznie sobie chrapał, co dawało mi jednocześnie feedback, że dobrze się czuje u mnie na sesji.

Choć chrapanie pacjenta było przerywane od czasu do czasu mimowolnymi ruchami-drganiami jego ciała oraz burczeniem w brzuchu, dla mnie świadczy o tym, że układ nerwowy się rozluźnia i systematyzuje, relaksuje, odpuszcza ciągłą kontrolę.

Ja to nazywam muzyką dla moich uszu. Prawie całą sesję spędziłam przy kości krzyżowej, która po ciszy zaczęła ruszać się w rytmie średniego płynu, na wdechu do ogonowo, na wydechu do głowowo.

Po paru wdechach i wydechach podążając za kością krzyżową przeszłam do stóp, by sprawdzić, co się zmieniło.

Tak jak na początku ruchy były chaotyczne, tak tym razem było spokojniej, łagodniejszej, w sposób bardziej zsynchronizowany. Choć jeszcze pokazujące, że system pracuje. Kiedy przy stopach poczułam, że wszystko się uliniowało, uspokoiło, zsynchronizowało, poprosiłam Pana P., by obrócił się na lewy bok i w chwycie dwubiegunowym nasłuchiwałam ruchu z intencją jego prawidłowego pływu i mocy.

Na początku był bardzo wyczuwalny chwycie potyliczny-krzyżowym. Po przejściu na chwyt kość sitową – kość ogonową, wyczułam dużo potężniejszy i żywszy ruch. Ruch odwijania się do ogonowego na wdechu i zwijania do głowowego na wydechu. W tym chwycie, ruchach i pływu spędziliśmy około 5 min.

Potem poprosiłam system o zamknięcie i zakończenie pracy na dziś. Podziękowałam systemowi i Panu P. za dzisiejszą sesję.  

Po sesji Pan P. Powiedział, że czuje się dobrze, jest zrelaksowany, wyciszony, spokojniejszy, jakby spowolniony, a kolan na razie nie czuje.

Na kolejnym spotkaniu Pan P powiedział, że zaobserwował zmiany w wysypianiu się i że w nocy nie budzi go ból kolan, a w ciagu dnia łatwiej mu się wykonuje treningi, ale na ile wie, czy to od terapii, czy od tego, że zwiększył ilość treningów i ich intensywność.

Przy kolejnej wizycie zastosowałam masaż techniki twarde, na których Pan P. można powiedzieć był „wychowany”. W przekonaniu, że jak nie boli to nie działa, więc przed zrobieniem sesji terapeutycznej czaszkowo-krzyżowej postawiłam mu bańki próżniowe na punkty spustowe, potem przemasowałam kolana i zrobiłam sesje. Jak zawsze zaczęłam od stóp, zachowując wszystkie zasady BHP. Będąc już w systemie wyczuwałam jak układ nerwowy i wszystko synchronizuje się do lini środkowej.

Jak nastąpiła cisza przeszłam do kości krzyżowej. Tym razem odpowiedź przyszła dość szybko i kość nie była tak ciężka, otępiała, zimna, mroczna. Za to wyczułam jakby była zaklinowana w stawach krzyżowo biodrowych. Jakby zesztywniała, nieelastyczna.

Położyłam druga rękę na kolcach biodrowych przednich górnych tak, by je połączyć ze sobą. Chcąc je złapać razem z intencją o rozluźnienie i przestrzeń w stawach krzyżowo-biodrowych mentalnie, jednocześnie unosząc i ściskając kolce do siebie, a kość krzyżową w dół, by stworzyć przestrzeń pomiędzy stawami.

Potem opuściłam kolce i rozluźniłam chwyt i tak kilka razy na wdechu i wydechu czaszkowym. Potem zabrałam rękę i nasłuchiwałam, gdzie system mnie prowadzi.

Słuchając intuicji, kierowana przez wewnętrznego lekarza Pana P., podłożyłam rękę pod lędźwie na połączenie kości krzyżowej z ostatnim kręgiem L5 z intencją powstania przestrzeni pomiędzy moimi dłońmi i czułam jak mentalnie moje dłonie odsuwają się od siebie robiąc przestrzeń, a potem schodzą do siebie i tak kilka razy.

Potem zrobiła się cisza w bezruchu, a następnie obie ręce zaczęły pracować razem podążając za sobą w rytmie średniego pływu. Zabrałam rękę spod lędźwi, trzymając prawą kość krzyżową, nasłuchując ją i obserwując cały system. Kość zaczęła ruszać się swobodnie lekko. Potem chciałam przejść do głowy, choć czułam, że system tego nie chcę, lecz poszłam, gdyż uważałam, że skoro Pan P. otrzymywał dużo ciosów na głowę, to przydało by się nią zająć i zaopiekować.

To był mój błąd.

System, Pan P. nie był na to gotowy, pomimo mojej pracy czułam, że coś jest nie tak.

Pytałam Pana P., czy dobrze się czuje, a on odpowiadał, że tak.

Więc kontynuowałam pracę przy głowie, choć z mojej strony była to niewielka praca, bo tylko pracowałam z intencją rozluźnienia i przestrzeni tak ogólnie. Potem przeszłam do stóp i zakończyłam pracę na boku w trzymaniu dwubiegunowym.

Po sesji pacjent powiedział, że jak byłam przy kości krzyżowej czuł bardzo dużo ciepła, że nawet jak odeszłam czuł jakbym cały czas tam była. I czuł się dobrze, gdy ja byłam przy stopach, a przy głowie czuł duży dyskomfort i źle mu było z tym.

Zapytałam, czemu nie powiedział mi o tym, gdy zadawałam pytania o samopoczucie. Powiedział, że chciał sprawdzić, co się stanie. Więc mu powiedziałam, że ja też odczuwałam jego dyskomfort. To była zupełnie inna praca, kiedy system robił to, co uważał za odpowiednie dla organizmu. A inna, gdy Pan P. nie mówił prawdy lub gdy ja robiłam, co uważałam za stosowne, a nie jak mnie prowadzi system.

Pomimo intencji na początku, tak jak zawsze pracy z kolanami i na tej sesji nie dotknęłam się fizycznie kolan, tak jakby ciąg dalszy był pracy ze zbiornikiem potencjału, jakby organizm mówił napełnij zbiornik, zasil mocą, a potem można pójść dalej, bo i z pustego Salomon nie naleje.

Tak jakby organizm chciał mi pokazać, że trzeba wzmocnić potencjał, uwolnić i to jednak on wie najlepiej, co jest w danym momencie najbardziej mu potrzebne.

Choć w przypadku innego pacjenta, Pana J. Lat 52 uskarżającego się na ból kolan, który też czasami budził go w nocy. Zanim zaczęłam pracować z intencją z kolanami wykonałam u Pana J. trzy sesje otwarte ogólne i dwie z płucami, jako że był nieaktywnym palaczem z długoletnim stażem.

Po pierwszej sesji z pracą intencyjną z kolanami pacjent powiedział, że zauważył bardzo dużą zmianę, że w nocy kolana go już nie bolą i w ciągu dnia może normalnie funkcjonować, choć po dłuższym chodzeniu i staniu odczuwa je, ale nie aż tak, jak przed sesją.

U Pana J. pracowałam centralnie na kolanach, ale to już system sam mi pokazał bez mojej inwencji twórczej. że jak bolą kolana, to trzeba za nie trzymać. Efekt ulgi kolan Pan J odczuwa do tej pory, a jeśli go pobolewają, to zupełnie inaczej niż przed terapią.

Wracając do Pana P. przy kolejnej sesji, po tej, w której poprzedziłam sesję masażem, powiedział, że jest przełom. Że czuje ogromną ulgę i czuje dużo lżejsze nogi i jakby więcej miał energii. Tę sesję też zaczęłam od masażu. Przede wszystkim struktura mięśniowo-powięziowa była znacząco rozluźniona, bardziej miękka i pacjent nie czuł tak bólu w trakcie parady na niej.

Szybciej odpuszczała napięcie i zdecydowanie szybciej się rozluźniała. Po masażu zrobiliśmy sesję, podczas której również dużo siedziałam przy kości krzyżowej, ale to już była inna praca. To była praca z czymś ożywionym, ruchliwym, żywym. Kość ruszała się we wszystkie strony, w prawo, w lewo, górę i dół, potem weszła w ruch dogłowowo i doogonowo w rytmie średniego pływu. I tu, w tym rytmie, kiedy już była taka zsynchronizowana, organizm pokazał mi pracę z czakrami, po kolei, pomimo moich intencji o kolanach w myślach.

Z czakrami praca rozpoczęła się dość szybko podczas chwytu na kanapkę. Najpierw jedna: trzymanie – ciemno, zimno, pusto. Po chwili, jakby mały promyk pojawił się w pomiędzy moimi dłońmi i powoli się rozrastał jak kula świecąca, bardziej przypominała lampę naftową, która po podkręceniu rozpala się to coraz to większym cieplejszym pełnym nadziei i miłości światłem.

Kiedy to światło wypełniło moje dłonie i czułam, że to już tyle przeszłam do następnej czakry i tak samo ten sam efekt. I tak po kolei doszłam do czakry serca i tu już było inaczej. Ciężko, lodowato, smutno, samotnie, czarno, jakby coś było zawiniętego w drut kolczasty, ciernie i zamknięte jeszcze dodatkowo w klatce.

Ściśnięte do granic, na bezdechu. W chwili, gdy próbowało bić, za każdym razem, z każdym jego ruchem druty i kolce wbijały się w nie dotkliwie raniąc. Tu i Pan P przy pracy z tą czakrą się zainteresował, co robię, bo było mu bardzo ciężko, duszno, boleśnie. Powiedziałam, że organizm pracuje z czakrą serca. Na nowo zadbałam o zasady BHP, ugruntowałam się, połączyłam z kosmosem i ziemią, połączyłam od potylicy do ziemi niewidzialną nicią, by czuć się jeszcze bardziej stabilniej tu i teraz, powiększyłam pole percepcji, zwiększyłam odległość od pacjenta i nic!

Pacjent nadal odczuwał jakby ktoś usiadł mu na klatce piersiowej, a wcześniej czuł, że ktoś położył mu ogromny zimny głaz. Czuł, że się dusi. Uspokajałam go, żeby się nie bał, że jego wewnętrzny lekarz wie co robi i na pewno mu krzywdy nie zrobi, wręcz przeciwnie.

Rozmawialiśmy cały czas o tym, co czuje, jak się z tym czuje. Pacjent uspakajał się i powoli nabierał głębszego, bardziej żywszego oddechu, a ja czułam, jak lampa naftowa zaczyna się palić.

W każdym wdechem coraz lampa paliła się coraz mocniej. Skupiliśmy się na oddychaniu, a raczej Pan P się skupiał i to go jeszcze bardziej uspakajało, wyciszało, a ja czułam jak światło pomiędzy moimi dłońmi rośnie ogrzewając wszystko wkoło. Nawet Pan P zauważył, że mu się ciepło i miło zrobiło w piersi.

Kiedy już wszystko się unormowało, przeszłam do czakry gardła. Ja czułam tam zaciśnięcie, jakby powrozem owinięte było coś wkoło szyi, tak jak się robi na sznurku u szubienicy. Tak bardzo ściśnięte, że ziarenko piasku by się nie przecisnęło.

W tym samym czasie Pan P zaczął szybko przełykać ślinę jakby coś mu stało w gardle i nie mógł tego przełknąć śliny, nie mogąc złapać powietrza, zaczęliśmy rozmawiać.

Ja go uspokajałam, że wszystko jest dobrze, że nic się nie dzieje złego i że jego wewnętrzny lekarz wie co robi i nie pozwoli by coś mu się stało. Ja w tym czasie próbowałam zwiększyć pole percepcji odległości, pole relacyjne i ponownie zadbałam o BHP pracy: uziemienie, ugruntowania, ale to nic nie zmieniało w odczuciach pacjenta. Nadal z trudem przełykał ślinę, zaproponowałam mu więc wodę, ale nie chciał. Poprosiłam go, by skupił się na oddychaniu i by zaufał wewnętrznemu lekarzowi, bo to on wie najlepiej, co dla niego jest najlepsze i co ma robić. Poprosiłam, by pozwolił mu robić to, co uważa i nie oczekiwał, ani nie oceniał. By po prostu puścił wolno.

I wtedy Pan P przestał gwałtownie przełykać ślinę i powoli zaczął normalnie oddychać. Ja czułam jak sznur na szyi puszcza, odwija się, potem poczułam jak pomiędzy moimi dłońmi tworzy się światło: kula jasnego światła jak słońce ciepłego. Kula rosła powoli oświetlając całą czakrę gardła. Nastała cisza, spokój nic się nie działo. Totalny zastój.

W tej ciszy tkwiłam dobre pięć minut, gdy poczułam wdech i wydech w średnim pływie i wtedy zrozumiałam, że praca się zakończyłam z otwarciem czakry gardła.

Zostały jeszcze dwie; czakra trzeciego oka i korony. Ale nie czułam, że to dziś mam z nimi popracować, że układ ma na to dość potencjału by się tego podjąć albo że to jest do pracy na dziś tu i teraz.

Po ostatniej mojej samowolce pracy z głową, gdzie i ja i Pan P chcieliśmy sprawdzić co będzie, jak sami będziemy kierować terapią, nie miałam odwagi i potrzeby by nie słuchać systemu. Przeszłam do trzymania dwubiegunowego i w tej pozycji spędziliśmy około dziesięciu minut.  Nasłuchiwałam ruchu i potencjału płynu mózgowo-rdzeniowego czy nie ma zakłóceń na wdechu i wydechu czaszkowym oraz jego moc.

Na koniec jak zawsze podziękowałam wewnętrznemu lekarzowi Pan P. i samemu pacjentowi. Pacjent po chwili usiadł, napił się wody uśmiechnął się do mnie i powiedział, że to jednak muszą być jakieś czary.

Podsumowując: wpływ biodynamiczny terapii czaszkowo-krzyżowej na ból kolan.

Moim zdaniem wpływ terapii ma ogromny wpływ na cały organizm. Wierzę w to, że praca z konkretnym problemem tak naprawdę nie jest to wyłącznie dany problem (np. ból kolan), a tylko efekt długoletnich traum, które na ten ból\problem pracowały.

To tylko wypadkowa wielu czynników, a tak naprawdę by w tym pomóc nie zawsze się pracuje z danym problemem, lecz z innymi strukturami, które odpowiadają za efekt tego bólu.

Praca w terapii czaszkowo-krzyżowej z danym problemem, dysfunkcją, traumą, bólem, ograniczeniem można porównać do obierania cebuli. Warstwa po warstwie. Nie dostaniesz się do środka nie uszkadzając jej, jak nie zdejmiesz warstwy po warstwie, powoli z uważnością, delikatnością, wrażliwością, wyczuciem i troską. Im bardziej delikatnie podchodzisz do niej, tym łatwiej pozwala Ci się rozłożyć otworzyć niż jak gwałtownie i na siłę zaczniesz ją obierać.

Tak samo jest z organizmem. Myślę, że w dużej mierze zależy od wiary pacjenta w to, co dostaje. Przykładowo wzięłam pod lupę dwóch pacjentów z tym samym problemem bólu kolan, choć o innym pochodzeniu.

Pan J od razu odczuł poprawę w kolanach a Pan P nie. Pan J wierzy w energię drugiej osoby i w to, że działa za pomocą dotyku, choć nie wie jak to się dzieje. Z pełnym zaufaniem oddawał się sesji, wierząc, że tylko spotka go samo dobro i tak też było.

Pan P wierzący bardziej w medycynę konwencjonalną, twarde techniki rehabilitacyjne musiał poczuć przez masaż poprzedzający terapię, że boli i wtedy działa, choć terapia biodynamiczna też coś daje, pacjent stwierdził, że lepiej sypia i jest mniej zdenerwowany w ciągu dnia.

Uważamy, że terapia czaszkowo-krzyżowa, jak każda inna terapia wnosi do organizmu coś, jeśli tylko się nim zaopiekujemy i damy przestrzeń i to czego potrzebuje w danym momencie. I musimy szukać, co tak naprawdę jest najlepsze dla naszego organizmu.

Nie każdy pacjent jest gotowy na każdą terapię. Jedni pacjenci lepiej znoszą mocny masaż, inni wolą delikatny. Jedni wolą suche igłowanie, inni bańki chińskie, a jeszcze inni dobrze się czują po pracy dużo głębszej np. z rodowodem z przodkami. Cudownie byłoby znaleźć złoty środek na wszystko, tylko nigdy tak się nie zdarza, że ten sam sposób jest dobry na wszystko. U każdego zadziała inna terapia.

Dla niektórych zbawienne może być tylko kilka słów, modlitwa, przytulenie się w chwili, kiedy jest nam źle. Gdy ja odczuwam ból lędźwi, nic mi tak nie pomaga, jak przytulenie się do partnera brzucha lędźwiami. Czuję wtedy poczucie bezpieczeństwa i ciepło rozpuszcza wtedy ból i żadna terapia mi tak nie pomaga.

Znowu przy bólu barku działają u mnie postawione bańki chińskie.  Jak czuję się ogólnie rozbita tak, że nie wiem co mi jest i że jest coś nie tak, ale nie umiem tego sama precyzyjnie zdiagnozować, to wtedy pomaga mi terapia czaszkowo-krzyżowa.

Uważam, że każdy powinien znaleźć dla siebie to, co przynosi mu ulgę, poprawia komfort życia. I terapia czaszkowo-krzyżowa jest dla mnie kolejnym narzędziem w mojej pracy z żywym organizmem, narzędziem, które jest uzupełnieniem wszystkich moich pozostałych narzędzi i nie rozgraniczam co w tym przypadku zadziałało w poprawie funkcjonowania pacjenta. Dla mnie sukcesem jest uzyskanie poprawy, a w jaki sposób to się stało, to najmniej ważne. Praca biodynamiczna terapii czaszkowo-krzyżowej jest dla mnie jednym z ważniejszych jak nie najważniejszych narzędzi w parach. Nazywała bym ją matką wszystkich narzędzi jakie do tej pory poznałam, matką, która dopełnia resztę, łączy w całość i sięga tam, gdzie fizycznie nie jestem w stanie sięgnąć.

Nie przypisywałabym zasług poprawy funkcjonowania pacjenta żadnej terapii bądź terapeucie. Zasługę przypisałabym samemu pacjentowi. Bo to on sam powinien zawdzięczać sobie sukces. Nikomu innemu i niczemu innemu.

Jolanta Naja